przeleniwiliśmy się przez weekend i nie ma zdjęć - a zresztą, nawet gdyby były, chwilowo mam komputer pozbawiony ludzkiego edytora zdjęć (oraz komputer z wygodnym edytorem ale pozbawiony prądu), więc i tak nie mam cierpliwości ich obrabiać. ale było bardzo przyjemnie, po pierwsze, na rowerach (szczęśliwie było blisko :) pojechaliśmy w sobotę do dziekanowa (przez Ninę i Jaśka nazywanego uparcie Dzikanowem :), na piknik przedszkolny. pogadaliśmy, dzieciaki pobrykały, Lulka - będąc psem grzecznym, spokojnym i bardzo dobrze znoszącym dziecięce pieszczoty - była atrakcją popołudnia. przedszkole lubimy tym bardziej, że nie tylko jest fajnym miejscem dla dzieciaków, rozwijającym, bezpiecznym, przyjaznym, ale też poznajemy dzięki niemu fajnych innych rodziców, co jest bardzo miłym efektem ubocznym.
w niedzielę odwiedził nas Jacek, którego nie widzieliśmy od dawna, pogadaliśmy, poszliśmy na spacer, zmoczył nas deszcz. dzieciaki bezproblemowo oswoiły się z wujkiem, co nie zdarza się tak znów często :)
a dzisiaj Ninka i Jasiek zupełnie mnie rozłożyli swoją twórczością, do tego stopnia, ze jednak nie mogłam sobie odmówić fotografowania. Jaś przyniósł z przedszkola kosmojamnika:
jak tak siedzi na ogonie to starruje w kosmos :)
natomiast Nina, zachwycona wizytą na poczcie, dała się natychmiast zachęcić do dawnej ulubionej zabawy Oli i mojej, czyli wypełniania pocztowych druczków. siedziała sobie przy stole kiedy robiłam kolację i od czasu do czasu wykrzykiwała:
mamusiu, jaka jest nazwa zobowiązanego? albo
mamusiou, nazwa organu podatkowego??? (jak można się zorientować na początek, bardzo praktycznie, wybrała druk podatkowy) bardzo sprawnie szło jej odczytywanie tych wszystkich magicznych słów, no i starannie wypełniała, o tak:
urząd/użont mnie urzekł :)
a dziś przy kolacji napadła ją melancholia i tęsknota, w zasadzie potencjalna, za mamą kiedy umrze. wyobraziła sobie, że umrę, i w związku z tym poprpsiła, żebym dała jej moje zdjęcie oprawione w ramkę, żeby mogła mnie wspominać jak umrę. na razie ta śmierć jest odległa i raczej teoretyczna, ale Nina ma też sporą skłonność do dramatu, i jak już wprowadzi się w taki smutny nastrój, to nakręca się coraz bardziej, przywołując coraz bardziej dramatyczne obrazy, i trochę trzeba ją hamować w tym zapędzaniu. Jasiek znacznie spokojniej podchodzi do sprawy, wprawdzie też chętnie dostałby zdjęcie, ale też bez problemu przyjmuje zapewnienie, że tak szybko nie umrę i na razie zdjęcie nie będzie potrzebne. te dyskusje tragikomiczne, ale trochę czuję że zapewniając ich, że nie umrę szybko, stąpam jednak po kruchym lodzie...
2 comments:
Użont jest przepiękny, czemu dałam już wyraz.
Kosmojamnik boski. Już to pisałam, inżynierskie podejście :) Jasia zachwyca.
Ze śmiercią u nas trochę inaczej - Ola nie nakręca się na negatywy, ale potrafi w najmniej oczekiwanym momencie poczynić wyznanie, które ścina z nóg. Na przykład: jedziemy na zakupy zabawkowe, Ola dostała kartę do smyka. Ponieważ nie wiem ile na tej karcie jest pieniędzy, to proszę Olę, żeby się nie nastawiała na zakupy ani na konkretną rzecz, bo nie mam pewności, na jaką zabawkę nam "zastarczy", "jak mawiała mała Ola, pieniędzy. Ola mówi: dobrze, mamo. Po chwili: "zresztą, dla mnie nie są ważne zakupy". A co? - pytam. "Ważne jest, żebyś Ty długo żyła, mamciu".
Ech. Kochane maluchy.
Uściski, Kasiu!
No cóż podział ról wyraźnie zarysowany :
on- artysta kreatywny, ze hej,
ona- konkret, kasa i podatki ze skłonnością do melancholii.
Schemat skądinąd lekko mi znany.
Historia się powtarza.
Wpis po prostu REWELACYJNY. Bardzo za nimi tęksnię
Post a Comment