jechaliśmy dzisiaj na piknik urodzinowy Oli. w świetnych nastrojach rano spakowaliśmy manatki, sportowe, namiotowe (nocleg na łące pod namiotem był jedną z głównych atrakcji), trochę pyszności do podjadania w drodze i na miejscu - i ruszyliśmy, zabierając po drodze Magdę.
jechaliśmy sobie przyjemnie przez bardzo słoneczne miasteczka, wioski i pola. widoki piękne, wszystko zielone, drogi coraz lepsze, fajnie. zatrzymaliśmy się na obiad w skansenie w tokarni, gdzie dużo miejsca, z psem nas nikt nie pogonił, zjedliśmy nieźle i jeszcze po cichu udało nam się trochę zobaczyć - na przykład aptekę i kurnik. urocze miejsce i jeszcze tam pewnie trafimy.
jechaliśmy dalej, aż tu nagle w jędrzejowie nasze (właśnie po raz trzeci naprawione) auto zachrzęściło, zachrobotało i piknęło żałośnie, że zaraz mu się silnik zatrze. na to zgrzytnęliśmy my, ale nie było innego wyjścia (na pikniku nie było już niemal nikogo bezalkoholowego kto mógłby przyjechać po nas, zresztą spory kawałek), wezwaliśmy lawetę, a sami usiedliśmy na piknik w przydrożnej trawie. całkiem było miło, muffiny smakowały jak rzadko, mieliśmy owoce, marchewki, książeczki do kolorowania, piknik w porządku :) po godzinie czekania przyjechał pan, zapakował nas wszystkich razem z autem
i pojechaliśmy z powrotem
szkoda pikniku w dużym towarzystwie, szkoda spędzać tyle czasu w samochodzie w taki ładny dzień -ale jak już musiała się przydarzyć katastrofa, to przynajmniej nie były to najgorsze okoliczności :)
No comments:
Post a Comment