Monday, July 13, 2009

bamboo


miało być o domu, i wreszcie jest. zaczynamy od ogrodu, który rosnie i ma się coraz lepiej, więc i wykorzystany tez coraz bardziej intensywnie. biegamy (na razie po mojej ulubionej ścieżce z dębowych plasterków, bo trawa wprawdzie urosła, ale czekamy jeszcze na pana Jarka i nie kosimy, ale jest taka duża, że po stąpnięciu chwilę poleży zanim wstanie), polewamy świeżo kupionym wężem, a tuż za płotem - Ninka pędzi na rowerku













































































czasem nawet zakradamy się do wujka Krzyśka, bo Nina z Jaskiem są pożerani przez ciekawość, co to za dziura na środku trawnika...














na ogród spoglądamy też z tarasu, gdzie - na podeście osłoniętym niebieską płachtą - dzieciaki z Przemkiem za każdym razem bawią się w wodę i wyspy (płyty i kostki), i stroją miny - w czym oczywiście przoduje Jachulek

































a w środku... ostatnio dzieje się sporo. łazienkę dzieciaków - swisssss - może już pokazywałam



















ale przybył też szkielet balustrady na schodach



















no i przede wszystkim - podłoga na dole, nareszcie! parkiet piękny, jasny, pogodny i z daleka - bambus. testy kuleczkowe wypadły dobrze (kulki same z siebie niemal się nie turlały), co na naszej superkrzywej wylewce było nie lada sukcesem. no i biega się po nim doskonale!















































dobrze biega się też po podwórku, pędzi, goni, ściga i wygrywa :)














w weekend znaleźliśmy i zamówiliśmy wykładziny, głównym kryterium - poza kalorem - była miękkość, mięciutkość właściwie. Ninka z Jaśkiem badali bardzo intensywnie, ja się nie mogłam powstrzymac przed przyłączeniem do eksperymentów










































(foto by Nina!)
poza domoobowiązkami (zamawianiem wyposażenia i pierwszym krzątaniem-sprzątaniem) weekend spędziliśmy relaksowo, na rowerze i drabinkach






































w sobotę - na obiedzie u Oli i Maćka, z Susłem i Kasparem, a potem na polach mokotowskich - trochę sportów statecznych (boule) i trochę energicznych (frisbee), trochę biegania po murkach i trochę po drzewach.



















































































mali ludzie i duzi :)



















a w niedzielę rano wybraliśmy się na wycieczkę do otrębusów, które same w sobie nie wydały się zbyt atrakcyjne, ale kryje się w nich cudo - muzeum motoryzacji. na dość niewielkiej przestrzeni niesamowite stłoczenie pojazdów starszych i bardzo starych - samochodów, motocykli, skuterów, traktorów, powozów, rowerów, resoraków, czołgów, samolotów, wózków dziecięcych... bateria w aparacie skończyła się nam szybko, ale myślę, że nawet po tych paru zdjęciach możecie zobaczyć, jak to wygląda. Jag grażyny szapołowskiej obok bardzo antycznego ursusa, dalej wielgaśny pojazd papieski z filmu i drewniany wózek, a zaraz za nim - ogromny różowy cadillac, i tak dalej. Ninka z Jaśkiem byli zachwyceni, chociaż oczywiście podobałoby im się jeszcze bardziej, gdyby można było WSZĘDZIE wejść. ale i tak sporo można dotknąć i zobaczyć z bliska, więc atrakcja wielka!















































elegancki skuter Wiatka ze specjalnym usmiechem dla Babci Halinki i Dziadka Andrzeja

































i bmw otwierane... z przodu, z kierownicą!!!














a w tym tygodniu w łomiankach działają panowie od wylewek epoksydowych, więc nawet zajrzeć będzie można dopiero w niedzielę. za to w tygodniu na mickiewicza przyjechać mają kartony (panowie ocenili nas na 60 :) - przygotowania do przeprowadzki zaczynają się na całego!

Sunday, July 05, 2009

relaksy

miało być następnym razem o domu, ale ponieważ zdjęcia mam tylko stare, więc o domu na początku i szybko, żeby potem przejść do spraw zupełnie niebudowlanych.
dom się wykańcza raz powoli, raz szybciej - niestety ostatnio na przykład zupełnie nas rozłożyli panowie parkieciarze, na których teraz wszystko czeka, i którzy dwa dni przed początkiem swojej pracy doszli do wniosku, że jednak nie dadzą rady. że mogliby za miesiąc :). a tymczasem nasz harmonogram wymusza prace szybkie i błyskawiczne, bo 31 lipca musimy opuścić mickiewicza na dobre i przenieść się gdzie indziej. no więc musimy zdążyć :). zdążymy pewnie tak, że początki będą partyzanckie, bez drzwi wewnętrznych, bez części mebli etc., ale już na miejscu. zrobiony jest już ogród, trawa rośnie, rosną krzaczki i bluszcze na płocie. system podlewania podlewa (kiedy to potrzebne, bo na razie wielkiego wysiłku od niego nie oczekujemy, i tak leje codziennie), i niedługo będziemy musieli zaopatrzyć się w kosiarkę. a w środku - czekamy na parkiety i resztę podłóg (to następne dwa tygodnie), potem pojawią się schody na poddasze, szkło na ścianach łazienek (jak na mickiewicza, inżynier Kaczkowski zwalcza wszelką myśl o jakimkolwiek kafelku w naszym domu :), malowanie, instalacje elektryczne, meble etc.
mimo tych wszystkich bardzo już napiętych planów i stresów, w weekend postanowilismy się rozluźnić i zrelaksować, więc wczoraj popołudniu poszliśmy na warszawski klasy - spacer krakowskim przedmieściem














gdzie Tatuś zaprosił wszystkich na wspaniałe, wielkie i pyszne lody na skwerze

























































Nina z Jaśkiem moczyli rozgrzane stópki w sadzawce





























































a inżynier mógł przez chwilę poczytać o tym, czy słusznie obawia się lotów (nowa polityka -polecam rzut oka na świetną okładkę!)



















Jasiek tymczasem strzelał swoimi niesamowitymi minami, które są jego znakiem firmowym, nie mam pojęcia, skąd się biorą, ale Jacho - skądinąd niezbyt skory do występów i popisów - potrafi zaserwować je w taki sposób i w takim momencie, że całe towarzystwo rozkłada na łopatki.














Jasiek ostatnio, chyba też dzięki wakacjom z babciami dziadkami i ciociami, ktorzy nie do końca moga odgadnąć jego zwykłe dźwięki i hasła, zaczął bardzo dużo mówić. potrafi powiedzieć całkiem spore zdanko (Mamo, kopara tam pojechała!), pytać (To Nina płacze?), porozumiewa się bardzo sprawnie i czasem aż własnym uszom nie wierzę, słysząc dialogi, jakie prowadzą z Niną - to są już prawdziwe, zwyczajne rozmowy! Jasiek jest przy tym niesamowicie uprzejmy i kulturalny, pisałam już chyba kiedyś, że nie zapomina o proszę/dziękuję/przepraszam, zupełnie inaczej niż Nina nie zaczaja się też i nie podkrada zabawek innym dzieciakom, tylko pyta mogę? czy mogę???, więc stosunkowo rzadko zdarzają mu się konflikty. oprócz, oczywiście, konfliktów z siostrą, która bywa wobec niego niestety bardzo nieprzyjemna, potrafi kopnąć ugryźć i uderzyć bez większego powodu, walczymy z tym, ale jak na razie bez wielkiego skutku. Jaś trochę nauczył się oddawać, ale najczęściej jednak stara się uniknąć sporów, a w razie zagrożenia biegnie do nas z płaczem. za to bez oporów informuje, kto winien - i można mu wierzyć, bo tak samo szczerze przyznaje to ja! ja zrobiłem! jak i wskazuje winnego to Nina! Nina ugryzła! poza tym Jaś jest raczej spokojnie usposobiony, rzadko protestuje wściekle i wpada w histerię (choć ostatnio na przykład przez połowę drogi na plac zabaw beczał wniebogłosy, bo chciał iść gdzie indziej - trudno więc uznać, że się takie wypadki w ogóle nie zdarzają, ale w końcu od tego jest się małym dzieckiem, żeby czasem popłakać i pokrzyczeć na caly głos ze złości i smutku), śmieje się dużo i bardzo zaraźliwie, i lubie biegać - szczególnie wieczorem, kiedy bateryjkę trzeba przed snem wykończyć, potrafi na przykład przez parę minut biegać w kółko wokół nas. przestał już potykać się o własne nogi i generalnie raczej rzadko miewa większe wypadki. a teraz bardzo tęskni za rowerem, chociaz na taki poważniejszy nóżki wciąż jeszcze trochę za krótkie...

a po deserach wracaliśmy spacerkiem, oczywiście w deszczyku (od jakiegoś czasu klimat mamy tropikalny i deszcze codzienne)














ale udało nam się chwilę porozmawiać z takim uroczym akordeonistą, którego instrument ma już 93 lata1



















dziś rano, wyjątkowo eleganccy (przynajmniej niektórzy z nas :) poszliśmy na duży plac zabaw naprzeciwko, ostatnio to rzadka atrakcja (przynajmniej z rodzicami). Jasiek z nieodłącznym wózkiem, to nawet wygodne, bo dzięki niemu Jach chodzi szybciej. a że różowy, trudno, z czasem pewnie wyrośnie ;)



















Tatuś, zmęczony jesczze po wczorajszych tańcach, zastosowal wypoczynkową metodę bujania














a popołudnie spędziliśmy z Zo i Jankiem














najpierw na smakowitym obiadku hindusko-tajskim (Nina z Jaśkiem dali się nakarmić odrobina kurczaka, chociaż generalnie smaki wschodnie nie należą do ich ulubionych), a potem chwilę pod parasolami

































i w csw, na wystawie tadeusza rolke - zdjęcia oglądane z różnych poziomów, ciekawe










































(zaniepokojonych takim traktowaniem miejsca kultu sztuki uspokajam, bylismy ostatnimi z ostatnich gości i nie bardzo mieliśmy komu przeszkadzać, a panie dozorujące wystawę na szczęście były pobłażliwe)
Ninka poczuła natychmiastowy przypływ inspiracji fotograficznej - zdjęcie wyżej i kilka następnych - jej












































































obeszliśmy potem jeszcze galerię, bo wokół tez sporo atrakcji - dziedziniec pod palmą i z krzesłami w bardzo wygodnych otulinkach






































wielkie wiatraki do kręcenia



















i domki na drzewie, dwie szalone drewniane konstrukcje, na których pojawiają się przerażające (Jaś nie mógł się otrząsnąć) robaki :)

























































































i jeszcze kałuże, dostępne wszędzie, co nie zmniejsza ich atrakcyjności. Ninka wskakuje od razu w najgłębsze miejsce, Jasiek najpierw brodzi przy brzegu, sprawdza, ogląda, potem powoli się zagłębia...