Tuesday, December 21, 2010

woda, kapusta, piernik

mieliśmy ostatnio większą awarię osiedlową, jak to się zdarza, czyli w najlepszym możliwym czasie, zepsuło się coś w ujęciu wody. kilku specjalistów po kolei zanurzało się w przysypanej śniegiem dziurze w ziemi i głowiło się nad problemem nadmiaru wody w ujęciu wody, ale skutek pojawił się dopiero po trzech dniach, a przez te dni myliśmy się, hmm, oszczędnie. dzieciakom w to graj, szybkie mycie zębów i do łóżka. za to kiedy już woda wróciła, sąsiedzi szkolili się z obsługi pompy, a u nas było małe przedszkole:














Jasiek zainteresowany małą dziewuszką, chętnie ją zagadywał, pokazywał zabawki. Nina zupełnie zdziwiona, podchodziła do Ani jak do jeża, trochę próbowała zaczynać zabawę jak z rówieśnikiem, ale ponieważ mała zupełnie nie rozumiała o co chodzi - szybko się poddała.
a kiedy już wróciła woda, nie tylko się umyliśmy (jak często doświadczacie przyjemności porządnego prysznica po dwóch dniach ograniczania się do mycia zębów w kropli wody???), ale i odbyły się postrzyżyny. w domu, bo mimo kilku podejść Jaś zdecydowanie odmawia współpracy z fryzjerem, a jego przeraźliwe krzyki wykurzają skutecznie pozostałych klientów, i nawet nasza bardzo cierpliwa i spokojna fryzjerka Regina jest na skraju załamania. za to Jasiek konsekwentnie zgłasza ochotę na strzyżenie maszynką w domu. i to mimo tego, że takie strzyżenie też jest jednym wielkim płaczem, bo maszynka burczy ciągnie szarpie i generalnie przeraża. ale zapytany, czy do fryzjera, czy maszynką w domu, Jasiek zawsze wybiera to drugie. tym razem strzyżenie było na raty, najpierw bardzo zgrubne ciachnięcie z wieloma nierównościami, następnego dnia rano - już z udziałem precyzyjnego inżynierskiego oka tatusia - finezyjne wykończenie. na bardzo krótko, bo ze względu na ogrom atrakcji towarzyszących strzyżeniu nie bardzo mamy ochotę powtarzać je zbyt często. poza tym Jasiek ma przepiękny kształt głowy, którego mu bardzo zazdroszczę. a efekt jest taki:



















Nina bardzo chętnie daje się ostrzyc u fryzjera, wielkie lustro i zainteresowanie na niej skupione to duża zachęta - ale ona z kolei bardzo chce mieć długie włosy, więc przystrzygamy tylko grzywkę (jeszcze chwilę po strzyżeniu jest bardzo równa...), reszta loków rośnie sobie, całkiem zresztą szybko.



















Nina rozbawiła mnie bardzo ostatnio, kiedy przeszliśmy po domach sąsiadów z prośbą o podpisanie uchwały w sprawach osiedlowych, a przy wejściu do kolejnego domu słyszę westchnienie: Im też musimy dać pochwałę???
czasem zupełnie rozkłada mnie na łopatki twórczym podejściem do słowa - dostała niedawno jajko niespodziankę ze snowboardzistą, najpierw sama przypomniała sobie, jak się ktoś taki nazywa, ale potem najwyraźniej słowo wypadło jej z głowy i pyta: mamo, nie wiesz gdzie jest ten mój slalomca?
tyle na dziś, Ninka i Jaś śpią smacznie, Przem w pociągu do krakowa, ja w kuchni pilnuję kapusty i piernika, święta się powoli zakradają... jutro w przedszkolu wigilia...

Tuesday, December 14, 2010

ząb

news krótki, ale za to z ostatniej chwili: dzisiaj rano Nina straciła pierwszego mleczaka! strasznie wcześnie się nam to wydaje, ale pani pediatra powiedziała, że ok. ząb kiwał się już od paru dni, Nina robiła z nim sztuki dość potworne, i dziś przy śniadaniu - grrryz - i wyleciał. teraz Nin czeka na wróżkę-zębuszkę :)

Thursday, December 09, 2010

mikołaje














od zeszłego weekendu mamy dywan. to taki wstęp do prezentów, dla całej rodziny. udało się po długich podchodach i kilku przymiarkach - jest ciepły, gruby i szary, bardzo przytulny. używany od razu:



























Jasiek - ręce które leczą













Nina rzuca ostatnio eleganckimi zdankami, pyta mnie na przykład przy kolacji, Mamusiu, nie sądzisz, że panowie w radiu mają czasem niesłychanie podobne głosy? a kiedy babcia przez telefon pyta, jaki smak miały cukierki od pana w przedszkolu, Nina zamyślona odpowiada, hmm, trudno powiedzieć... bardzo się dorośle wyraża :)
a tu w jednym z prezentów mikołajkowych, czyli stroju do karate. na razie wprawdzie mała szansa na wykorzystanie, ale pasuje dobrze i ciosy w nim wychodzą bardzo fachowe:



















a szansa na wykorzystanie mała, bo w tym tygodniu po kolei rozchorowaliśmy się wszyscy. najpierw w połowie dnia w poniedziałek odpadł Jasiek, potem we wtorek ja straciłam głos, w środę przeziębiony poczuł się Przemek (który jednak musi trzymać formę, bo kończy konkurs, więc bardzo dzielnie nie narzeka i pracuje, i to nawet z zapałem), a dziś w domu została Nina - i dobrze, bo w południe zrobiła się całkiem ciepła i termometr pokazał 38. najlepiej - poza Inżynierem - chorowanie znosi Jasiek, który nie narzeka, ma dużo energii i potrafi wyciągnąć z każdej sytuacji dobre strony. na przykład, że ma teraz czas na przytulanie z Lulką (która też się z tego cieszy :)



















a dziś zabraliśmy się wreszcie za produkcję kartek świątecznych. Jasiek od razu zorganizował sobie własne poletko, brokatowymi farbkami malował najpierw jedna nóżkę (zwichnięta nóżka, taki chłopiec biegł na karuzelę, i bumsnął po drodze, bo zahaczył o takie wystające coś, no i została mu taka nóżka zwichnięta... - nie pytajcie, skąd mu takie przychodzą do głowy :). potem drugą nóżkę, złamaną (biegł sobie zwierzak i wpadł do dziury, i taka była nóżka - złamana!). przy czym rysuje same nóżki, reszta właściciela jakoś mniej go interesuje. ale w końcu obie nóżki zostały zintegrowane z resztą i stały się częściami straszliwego potwora, zobacz mamo jak długo rysuję same nogi, taaaaki jest potwornie wielki, jak dom, to jest taki potwór-lew, wyciąga ludzi z domów, nawet większy niż tata. o a teraz rysuję grzbiet, i paszczę. i taka jest potworna ta paszcza:



















(paszcza zwizualizowana jeszcze na etapie rysowania nóżki zwichniętej :). przy czym mały Potwór wcale a wcale nie jest przerażony tym co opowiada i rysuje, raczej przejęty i trochę rozbawiony, że tak dobrze idzie, i takie to wszystko potworne!
Nina trochę pomagała przy kartkach, ale przyznaję uczciwie, że pomaganie mi jest trudne, bo ja WIEM jak chcę żeby te kartki wyglądały, więc denerwuję się o mazgranie brokatem bez umiaru i przylepianie złotych gwiazd gdzie popadnie. Nina zrobiła dwie kartki i poszła do innych zajęć. kartka z mikołajem - brokatowym rzecz jasna - w załączeniu:

































ale za to potem Nina z przyjemnością i zmyślnie fotografowała kartki:














a na koniec wczorajsza instalacja, czyli proporcje mężczyzn w naszej rodzinie:

Sunday, November 28, 2010

zima - prequel

wczoraj spędziliśmy wieczór z Tomisiem, bardzo pracowity, wyrób pizzy. kształty wyszły różne, ostateczna diagnoza - Nina: gołąb, Tomiś: nietoperz, Jasiek: motyl, ale inne interpretacje możliwe. były, bo po pizzy zostały okruszki, rodzice pomogli.






















































































potem jeszcze kurczak mały, kąpanie, koziołek matołek... i spanie, w różnych konfiguracjach - na koniec ja i 3 dzieci na wielkim materacu, Przemo na imprezie :)
a tymczasem padał śnieg. po cichu, spokojnie, trochę podstępnie chował świat. i dzisiaj rano mogliśmy odkurzyć sanki, na co szczególnie Jasiek bardzo czekał. nasz pies pociągowy po małej operacji jeszcze nie jest gotowy na taki wysiłek, ale inżynier dał radę i pierwsza wycieczka na sankach tej zimy się odbyła. śnieg w Łomiankach nawet ma swój urok, miastowym (i sobie od jutra rana) - współczujemy...

Monday, November 22, 2010

co powie dziecko

znowu ostatnio słucham dzieci z większą uwagą, albo oni znowu robią duży skok komunikacyjny, w każdym razie jakoś zwracam na to szczególną uwagę. Jasiek zaczął na potęgę używać imiesłowów, Cyryl się przewrócił uciekając przed Brunem, Zygzak wystawił język przelatując nad wypadkiem. to są trudne konstrukcje, a on bardzo dobrze kojarzy i wspólny podmiot, i jednoczesność wydarzeń. i zaczyna też - nareszcie - opowiadać historie, po kolei relacjonując wydarzenia, od początku do puenty (to ostatnie jest akurat umiejętnością nigdy przez mamę nieopanowaną ;). trochę czasem trzeba go naprowadzić, popytać, co najpierw co potem, ale zaczyna ta opowieść mieć sens i być zrozumiała dla słuchaczy niewprowadzonych w temat didaskaliami :). no i jeszcze, Jasiek wykazuje się fantastyczną odwagą i otwartością, naturalnością w rozmowach z osobami zupełnie obcymi, które przychodzą do nas do domu. czy to kominiarz, czy pan od pieca, Jaś bez problemu potrafi zaprowadzić ich do łazienki albo zapytać co chcą do picia, śmiało się przedstawia, jestem Jasiek Kaczkowski, chętnie z nimi rozmawia i opowiada jeżeli tylko chcą słuchać. to jest dla mnie zresztą teraz jedno z najtrudniejszych wyzwań wychowawczych, jak nauczyć go rozsądnie oceniać, kiedy zachować ostrożność w kontaktach z obcymi, bez utraty takiej łatwości rozmowy, zaufania do ludzi, ciekawości. uczymy ich oboje, do kogo pójść jeżeli się zgubią w sklepie czy na ulicy, co powiedzieć, ale koniec końców to bardzo trudne - żeby się nie dali zaprowadzić gdzieś na manowce, ale i szukali pomocy u ludzi i dali sobie pomóc.
Nina jest w takich kontaktach znacznie mniej ufna, o wiele bardziej sprawdza czy mama/tata jest pod ręką, i zwykle wypycha Jaśka przed siebie żeby przetarł szlak. kiedy już on zacznie rozmowę, ona też zwykle nie wytrzymuje i zaczyna rozmawiać, uzupełniać to co mówi Jaś, dopowiadać. za to kiedy trzeba rozwiązać zadanie umysłowe, nauczyć się czegoś, rozgryźć problem - on pozwala siostrze iść przodem i znaleźć rozwiązanie. a Nina uczy się błyskawicznie, po półgodzinnej rytmice zapamiętuje piosenki, zaczyna czytać, pisać, powtarza słówka z angielskiego i wyłapuje je w piosenkach w radiu. ostatnio jej ulubione sytuacje to takie, gdzie może udzielić komuś instrukcji. opowiada więc Przemkowi, jak po kolei umyć dzieciom włosy, należy najpierw opłukać, Jasiek się wtedy już często rozpłakuje, ale potem bierze się ręcznik i wyciera oczy, a potem trzeba namydlić szamponem... bardzo szczegółowo opowiada kolejne czynności, jesteśmy zwykle zaskoczeni, że tak wiele detali pamięta i tak dobrze potrafi je opisać. nadal zdarza się jej nie panować nad emocjami, złościć się tupiąc i warcząc, ale już rzadziej zdarzają się histerie i płacze niepowstrzymane. to akurat dobra strona przedszkola, że bardzo harmonijnie, spokojnie spędza w nim czas, bez wielkich napięć i przerastających ją emocji. wydaje mi się wprawdzie, że pod względem intelektualnym wyzwań i zadań mogłoby być więcej - ale Nina bardzo chce zostać wśród młodszaków i na razie więcej inwestujemy w jej spokój i równowagę wewnętrzną niż w uczenie. chociaż, dzisiaj rano nagle przyszło mi do głowy, że ona za półtora roku idzie do szkoły, nie do zerówki nawet, tylko do normalnej pierwszej klasy... będzie pierwszym rocznikiem, który pójdzie do szkoły obowiązkowo w wieku 6 lat...
a tutaj kilka zdjęć z ostatniego czasu - foto Niny ze spotkania z kominiarzem














przygotowanie flagi do wywieszenia



















i spotkanie z Hanką i Krzysiem we wrocławiu

Friday, November 12, 2010

dziura w chmutach

znowu późno, więc będą właściwie tylko obrazki - przedwczoraj chmurne niebo puściło do nas oko.
akurat byliśmy na łąkach...










































matka dreadmenka:






































Fryderyk, to od razu widać:




















































Nina z ulubieńcem















i ulubieniec (Imbir) solo



















a to ulubieniec mój osobisty. a jak ryczy!






































no dobrze, tego też lubię:



















taki maleńki jest nasz dom z daleka:



















i tak bardzo cię kocham!



















zrobiłam potem Jaśkowi parę zdjęć w kuchni. oglądałam je i dotarło do mnie jakoś zaskakująco mocno, że coraz mniej w nim z dzieciaka, coraz więcej - chłopaka

Tuesday, November 09, 2010

pyszności i skutki

w weekend odwiedziliśmy Dorotę i Wojtka, którzy mieszkają w kiedyś naszym mieszkaniu na Żoliborzu - P i ja uznaliśmy, że niewiele się zmieniło, ale dzieciaki słabo kojarzyły miejsce i w ogóle raczej się chowały za rodzicami - do czasu kiedy Wojtek wyciągnął playstation, na którym superszybko opanowali podstawy gry i już trudno było ich wyciągnąć :). dobrze, że Nina i Jasiek wiedzą już dzięki wizycie, co to jest i jak działa - i dobrze, że tylko dzięki wizycie ;)

w niedzielę natomiast my byliśmy gospodarzami, więc przygotowań trochę więcej, wspólnie i z dużym zaangażowaniem robione ciacho czekoladowe:






















































niestety potem Jasiek, zamiast cieszyć się rzadką atrakcją w postaci towarzystwa kolegi który też uwielbia Auta, włączył tryb "nie chcę żeby on się bawił moimi zabawkami" i nie bardzo się zaprzyjaźniał. dorosłym poszło lepiej, więc Jacho dostanie drugą szansę ;)
ale po obżarstwie ciachem przyszły mniej przyjemne konsekwencje w postaci totalnego rozstroju żołądka Jaśka w poniedziałek nad ranem, skutkiem czego ja się w tym tygodniu wysypiam, a synek - po szybkiej konsultacji lekarskiej i orzeczeniu, że to wirus i potrwa parę dobrych dni - natychmiast przestał symulować i bryka wesoły i zdrów jak rybka! chyba nie docenialiśmy do tej pory jego zdolności aktorskich...

Monday, November 08, 2010

problemy z miłością

w sklepie przy kasie, ja pakuję zakupy i płacę, dzieciaki gimnastykują się na poręczy wzdłuż kas, kątem ucha słyszę refleksję Jaśka:
Nina, przecież my się kochamy. To dlaczego my się bijemy, skoro się tak kochamy???
no, fakt.

Friday, November 05, 2010

listopad, groby

...najpierw jednak koniec października, Nina zatęskniła za swoim starym przedszkolem, Pociechami, więc pojechaliśmy do kawiarenki, która działa już nie tylko weekendami, ale i w ciągu tygodnia. fantastyczne miejsce, wiele książek, miejsce do szaleństw, przyjaźnie. bardzo polecamy.

































i niestety podkówki przy wychodzeniu...














w poniedziałek, cudny, słoneczny, ciepły - poszliśmy na spacer na grób cioci Dory. pierwszy "nasz" grób warszawski. najpierw jazda autobusem - bardzo zaangażowani pasażerowie na przystanku














a potem wędrówka po cmentarzu bródnowskim, wielkim, komunalnym, ale mimo tego miejscami bardzo ciekawym. do grobu Cioci...








































































































dzieciaki bardzo, bardzo zainteresowane grobami. kto tu jest pochowany, dlaczego tyle osób, kto zginął tragicznie i w jaki sposób. w ten sposób spacer długi, ale bardzo ciekawy.
my z P nie mogliśmy się oprzeć rozważaniu, w jakim grobie chcielibyśmy sami leżeć. prostym...



















porośniętym...














pod drzewem... w dobrym sąsiedztwie... czy to będzie miało znaczenie?
a teraz czas na trzecie dziecko, czyli Lul. kalosze+kurtka+szalik, spacer w wilgotnym powietrzu, trochę kałuż, trochę błota, mokra trawa. węszenie, nurkowanie, znikanie - to Lulka. mruczenie pod nosem, gwiazdy - to ja. pomyślałam sobie ostatnio, że ciężko byłoby wrócić do miasta i nie móc pójść na spacer po polach, w ciemności albo o wschodzie słońca, w ciszy, po krzakach i łąkach.