Saturday, January 29, 2011

skarpetokulkizm

Nina i Jasiek jakiś czas temu nauczyli się zwijać skarpetki w kulkę. Nina nie ekscytowała się tym specjalnie, ale Jaś bardzo lubi zwijanie i z entuzjazmem pomaga mi w sprzątaniu wyschniętego prania, skarpet w szczególności. a dziś wieczorem stwierdził radośnie, mamo, to ja będę teraz wrzucał skarpetki do brudów zwinięte w kulkę!
sądzę, że właśnie objawiła się u niego dziedziczna (wyłącznie u męskich potomków) jednostka chorobowa, skarpetokulkizm. jeszcze zrobię karierę naukową na badaniu tego schorzenia.

no i niestety bardziej klasyczne choroby też znów nadciągnęły, biedne dzieciaki kaszlą straszliwie, na odsiecz przybywa Ciocia Hania z zestawem superpierogowym - może to poskutkuje... no i wyglądamy końca zimy z utęsknieniem...

Monday, January 24, 2011

chopin - kopernik: do przerwy 1:0

w ostatni weekend znowu nie udało nam się to co zaplanowane, Nina z Jaśkiem wciąż pokasływali i pani doktor zakazała spotkań z czteromiesięcznym Gutkiem, więc z wycieczki pod poznań nici. ale postanowiliśmy nie porzucać wszystkich atrakcji, i wobec tego w sobotę popołudniu we trójkę z Niną i Jaśkiem wyprawiliśmy się do muzeum chopina. o dziwo, zero kolejki, przyszliśmy i weszliśmy natychmiast. dzieciaki bardzo zaciekawione (choć nie bez pewnej dozy krytycyzmu, bez ogródek zwróciły uwagę na niedostatki wentylacji w okolicach toalet, mamo, śmierdzi tu, idziemy dalej!). z wielką ochotą wypróbowywały multimedia, słuchawki, odsłuchiwanie muzyki, tekstów.























































































niestety, muzeum ma kilka wad: po pierwsze, sporo rzeczy nie działa, może źle trafiliśmy, ale podobno z awariami jest problem. po drugie i najważniejsze - mimo tych wszystkich multimediów, to w sumie jest bardzo tradycyjne muzeum, pokazujące postać mocno pomnikową, poważną i odległą, w rozbudowanym i niekiedy - szczególnie dla dzieci - trudnym do ogarnięcia kontekście historycznym. niewiele jest pamiątek po Chopinie (ale jak były - na przykład własnoręczne rysunki albo maska pośmiertna i kosmyk włosów - robiły na Nince i Jaśku kolosalne wrażenie, chcieli żeby im parę razy czytać podpisy i ze szczegółami opowiadać, co to jest i skąd się wzięło). po trzecie, słabość wentylacji objawia się i tym, że w niektórych pomieszczeniach (na przykład sali dla dzieci!) jest diabelnie duszno i gorąco.
ale są i plusy, architektonicznie świetnie zagospodarowane wnętrza, bardzo różnorodne, ze smakiem dobrane do historycznego kontekstu. sala na temat śmierci Chopina robi wrażenie. dobry sklep muzealny - jeżeli potrzebujecie pamiątki z polski/warszawy albo prezentu dla cudzoziemca, to tu. no i dzieci wchodzą za darmo :).
więc przewędrowaliśmy piętra w górę i w dół parę razy, na niektórych z nich obserwując z zachwytem pięknie podświetlony śnieg padający na warszawę za oknami. a wracając zahaczyliśmy o kaczkę.













































































































idąc za ciosem, w niedzielę chcieliśmy zwiedzić centrum nauki kopernik. nauczeni dotychczasowym doświadczeniem wysłaliśmy forpocztę w postaci Przemka, który miał kupić bilety, żebyśmy razem nie musieli stać przez parę godzin w kolejce. ale po tym, jak po pół godzinie stania dotarł do tabliczki z napisem odtąd kolejka trwa 2 godziny, Przemo dał nogę, i tym samym kopernik przegrał tę rundę.
za to mieliśmy czas na gotowanie całą rodziną. konkretnie, Nina, Przemo i ja gotowaliśmy, Jasiek - który od razu zapowiedział, że nie będzie jadł (w końcu w sobotę zjadł cały obiad) - dokumentował.












no i jeszcze wieczorny bonus w postaci niespodziankowej wizyty babci Eli, którą dzieci obdarowały prezentami made in przedszkole, a Jasiek dodatkowo zajmował rozmową i przyduszał uściskami














































i jeszcze dzisiejsza poranna historyjka o naszym synu: co jakiś czas jeszcze Jaśkowi zdarza się zrobić w nocy siku do łóżka, i tak było dziś. rano przychodzi do niego Przemo i mówi, oj Jaśku, widzę, że coś tu się dzisiaj nie udało... na co Jaś ale tato, właśnie się udało, zobacz, CAŁE łóżko zasikałem!
szklanka do połowy pełna!
a tu Jasiek w ferworze opowiadania. ostatnio o wielu rzeczach opowiada z emfazą, mamo, jechał tak szybko, szybko, PRZEszybko! a nawet mamo, to było takie naj, naj, PRZEnajlepsze!

Wednesday, January 19, 2011

choraki zimowe

niewiele się ostatnio dzieje, bo dzieciaki długo nie mogły całkowicie wydobrzeć. nadal zresztą został im mały kaszel, resztki niby, ale jutro idziemy do pani doktor upewnić się, że możemy wreszcie zrealizować jakiś plan weekendowy i pojechać pod poznań, do Moniki, Wojtka, Zuzki i Gutka. dobrze by było, bo dość już mamy siedzenia w domu, za to dużo mamy pomysłów i ochoty na wyjazdy, bliższe i dalsze.
choraki siedziały najpierw w domu z tatą, nie nudząc się wcale - występy w odpowiednio chorakowych strojach






































fotografowanie taty














i inne figle - tydzień minął błyskawicznie. kolejne dwa dni obsłużyłam ja















(wysypianie się zamiast wstawania w kompletnej ciemności przed świtem nie jest najgorsza wizją poranka ;)
a choraki szalały robily miny i wyszczerzały szczerby

























































później dzieciaki poszły do przedszkola, żeby przed weekendem znow na jeden dzień zaalarmować nas kaszleniem, ale mam nadzieję, że to już ostatni raz.
na parę dni przyjechał Mikołaj, który najpierw wywołał u Jaśka lekką panikę, ale potem już hasał z malcami radośnie






































Miko się zmęczył, a oni - nie, co chyba znaczy, że jednak zdrowieją

Saturday, January 08, 2011

złe sny

wczoraj w nocy Jasiek obudził się z wielkim płaczem, co raczej mu się już nie zdarza. przyszłam do niego, a on przez łzy mówi, mamusiu, ja płaczę bo ty będziesz musiała umrzeć. zadrżałam trochę, ale przytuliłam go, tłumaczę powoli, że umrzeć musimy wszyscy, ale nie tak szybko, że jeszcze długo będziemy ze sobą. Jaś na to, ale chcę, żebyśmy zawsze byli razem, z tobą, tatą, niną i lulką. więc znów wyjaśniam mu, że nie zawsze możemy być tak blisko żeby trzymać się za ręce czy przytulać, ale kochamy się bardzo i dlatego jesteśmy blisko siebie myślami, nawet jeżeli fizycznie jesteśmy od siebie dalej. Jaś się uspokoił, ale wciąż pokasłuje, więc poszłam jeszcze po mleko z miodem. wracam, a on znów patrzy na mnie wielkimi szeroko otwartymi oczami i mówi, mamusiu, ale ty będziesz musiała umrzeć za dwa dni. zjeżyły mi się włosy na karku, staram się zachować spokój, ale nawet po powrocie do własnego łóżka nie tak łatwo zasnąć.
pytam Jaśka rano o nocną rozmowę. a on macha rączką i mówi, aaa, to nic takiego...

Wednesday, January 05, 2011

nowy

oj, dobrze zacząć nowy rok jeszcze zanim większa jego część upłynie :). ale najpierw trochę ze starego. tuż przed wigilią właściwą - wigilia przedszkolna. Ninka bardzo się do niej przygotowywała, przeżywała, powtarzała piosenki i wierszyki. Jasiek w zasadzie w ogóle nie przeżywał. różnica w podejściu widoczna była też w trakcie występów - Jaś swobodny, Ninka lekko spięta. ona śpiewa i angażuje się, on - różnie bywa :) zobaczcie tutaj - szczególnie przyjrzyjcie się Jaśkowi kiedy pani zachęca dzieci do śpiewania głośniej - Marusia na własne nieszczęście posłuchała...


Jasiek po swojemu podchodzi też do kolęd, traktując je jako utwory równie dobre do śpiewania, jak i do tańczenia


filmy i zdjęcia beznadziejnej niestety jakości, ale za to zabawa była przednia, dzieciaki się bardzo cieszyły występami, my - rozmowami z rodzicami, dostaliśmy też fajne prezenty od dzieci a one od nas (Przemo włożył dużo wysiłku w malowanie koszulek, a dzieciaki - w robienie papierowych bombek) i bardzo miło było.






































a potem już prawdziwa wigilia, w tym roku u Agi, Jarka, Hanki i Krzysia. znowu średnio nam poszło fotografowanie, ale taka już karma, w ważnych momentach drży ręka. musicie więc uwierzyć, że wigilia cudna, wszyscy szczęśliwi ze spotkania, atmosfera podniosła, a dzieciaki zachwycone szałem prezentowym. dorośli też zadowoleni :).






































































































































jak widać, dzięki Gwiazdce Jasiek (i Nina) gotów na poważne narty!
potem Nina i Jaś zostali na parę dni we wrocławiu u babci Eli i dziadka Czarka, z mnóstwem dalszych atrakcji - wycieczka na pergolę, spacery z supłem, szaleństwa z kotami. dzięki Dziadkowi mają teraz zdjęcia, które każde wrocławskie dziecko w swojej historii mieć musi :) foto niżej - Babcia i Dziadek:








































































niestety malcy znów się nieco pochorowali, i nowy rok zaczęli znów z katarem. okropne, jakoś nie możemy skończyć chorowania, oby to już ostatni raz... w każdym razie, spędzają tydzień w domu z tatą, i nie jest to tydzień najgorszy, bo tata wyszukuje w sieci stare filmy typu podróż za jeden uśmiech i codziennie odbywa się jakiś seans.
a tymczasem rodzice w sylwestra w świetnych nastrojach świętowali ruski rok. fajnie było, więc zdjęcia znów fatalne :)














































dobrego roku!