Sunday, May 30, 2010

gapiszon

sadzimy z Jaśkiem rośliny w ogródku, w pewnym momencie:
Jaś: Mama, siku!
ja: ok, synku, idź do domu i zrób siku. zawołaj mnie jeżeli będziesz potrzebował pomocy.
Jasiek idzie do domu, starannie zdejmuje buty na progu, znika za drzwiami. wynurza się po paru minutach:
Jaś: Mamo, co ja miałem zrobić????

:)

Monday, May 24, 2010

dookoła świata, urodziny i woda

zaczęły nam chodzić po głowach podróże, najchętniej - długie i dalekie, dookoła świata. rozmawialiśmy o tym przy kolacji, dzieciaki podsłuchują, tłumaczymy im, że może byśmy sobie pojechali...
Jaś: eee, ale to się bardzo długo jedzie!
Ninka: ale pod warunkiem, że się najpierw zatrzymamy na stacji na siku!
globtrotterzy, nie ma co:)

w piękną letnią sobotę pojechaliśmy na urodziny stu pociech - w ogrodzie, zaczęło się od tortów















a potem dzieciaki - Ninka i Jasiek w towarzystwie Hanki i Jagódki oraz wielu, wielu innych ruszyły do malowania domków. świetny pomysł, domy z kartonów, wałki, pędzle i farby do dyspozycji - szaleństwo kolorystyczne :)

























































































































potem do sztuk wizualnych dołączyła muzyka w osobach kwintetu dętego, który na dodatek jeszcze pozwalał dmuchać w traby! Jasiek zdegustowany przez cały czas zatykał uszy - za dużo hałasu! -za to Ninka zachwycona, i jak dostała trąbkę w swoje ręce, to trąbnęła aż miło :).















tatuś też bardzo chciał spróbować, trochę dłużej musiał poćwiczyć, ale potem wykazał się talentem nie do zmarnowania!




















był też czas na swobodne zabawy i buszowanie, Ninka jak zwykle z Jagódką















a na koniec dnia jeszcze wycieczka na wały - bez efektów, na wałach takie tłumy, że policjanci nie wpuszczają. nic się nie działo, wały szczęśliwie wytrzymały, wielka woda powoli odpływa na w dół wisły... Przemo z Ninką rozpracowali parasole z chrzanu na wypadek opadów







































aż rower stawał dęba...
















nasz rower nie brykał, ale Jaś i bez tego świetnie się bawił

Friday, May 21, 2010

wielka woda

wieści powodziowe docierały do nas powoli i z różną intensywnością (błogosławiony brak telewizora wydatnie przyczynia się do zapobiegania panice), ale wczoraj popołudniu - po wstępnym zwiadzie wykonanym przez Przemka i Piotrka - pojechaliśmy wszyscy zobaczyć Wielką Rzekę. była, owszem, spora, ale wciąż jeszcze w niecce poniżej wałów, dało się zjechać z grzbietu wału i przejechać jakieś 50 m przez chaszcze, żeby dotrzeć nad - mętną i bardzo warto płynącą - trochę większą niż zwykle wisłę. wezbrała, ale zupełnie nie wyglądała jakby miała nam zagrozić, tym bardziej, że mieszkamy od niej jakieś 1,5 kilometra.











dzisiaj sytuacja się zmieniła, rzeka rozlała się mocno poza zwykłe koryto, coraz bardziej wypełnia przestrzeń między wałami, ale wciąż do grzbietu wału trochę brakuje, a wały raczej trzymają. Przemek z sąsiadami wprawdzie obłożył drzwi balkonowe (które cudem chyba tylko nie wpuszczają deszczu, bo dziurawe są tu i tam obficie, więc jakąkolwiek podmokłość wpuściłyby natychmiast do domu), a ja przeniosłam ubrania w szafach na wyższe półki, ale wszystko to służy bardziej chyba naszemu samopoczuciu niż szczególnemu zabezpieczeniu, bo gdyby przyszła większa woda, to wiele to nie pomoże. rano poszliśmy jeszcze z Tomkami na spacer na trampolinę do wilczeńca - ulubiony ostatnio cel spacerów Niny i Jaśka - gdzie dzieciaki wykonały tysiąc skoków, na trampolinie i w okolicy,





































































ale potem Bogna ewakuowała Tomków, a my - po czułym pożegnaniu dzieciaków z tatusiem -












wyruszyliśmy do miasta, do cioci Oli, i na koniec - na BUW, oglądać rzekę z góry. dzieciaki z umiarkownym zainteresowaniem przyjęły wiadomość, że rzeka płynie bardzo szybko i wody jest o wiele więcej niż zwykle. w ogóle perspektywa zalania wydaje się ich szczególnie nie przestraszać, podchodzą do niej raczej z zacięciem badawczym i ciekawością - wypytują, gdzie ta woda, skąd się wzięła, jak do nas przypłynie, czy można ją pić i pływać w niej, jak pływają w niej motorówki, dlaczego lata tyle helikopterów i jak one latają




















- ale nie są zaniepokojeni, raczej zainteresowani przygodą. wieczorem pomogliśmy jeszcze Przemkowi ewakuować smarta na bezpieczną odległość i zostawiliśmy go na osiedlu, w atmosferze zawieszonej pomiędzy piknikiem i katastrofą. troskliwy tatuś zdecydowanie nakazał mi ewakuację dzieci, i audi przy tym też wywieziesz w bezpieczne miejsce... :) na wałach pomoc okazała się na razie niepotrzebna, więc Przemo z sąsiadami popija piwo przed telewizorem roztaczającym apokaliptyczne wizje... a my śpimy u Oli, na bezpiecznym drugim piętrze - niestety, audi nie dało się tu wciągnąć...

Tuesday, May 18, 2010

maj w kaloszach, czyli wakacje ślimaka















jestem Wam winna całą długą historię, maj się zaczął i zaczyna się kończyć, a tu żadnych wiadomości. chociaż tak naprawdę, jest taki zimny bury i deszczowy, że można byłoby uznać go za listopad i zapomnieć po prostu.
ale na początku maja, niezrażeni aurą, wyruszyliśmy na majówkę. okolice milicza, wieś głucha, bażanty sarny i czaple (lub może żurawie, niestety z wiedza ornitologiczną bardzo u nas słabo).
było dużo dzieciaków, szczególnie na początku - dwie Ninki, Helenka, Ola, Zuzka i Jasiek, jedyny chłopak w wieku <18

















































































mokro i niezbyt ciepło, ale dało się popróbować różnych sportów - rowerów, wiosłowania (które z dziurawą łódką i każdym wiosłem innym wymagało sporo wysiłku), badmintona, piłki, a w dzień beznadziejnie deszczowy ratował nas park wodny we wrocławiu, niezły dla dużych i małych.











































































































Jacho z Przemkiem łapali momenty bez deszczu żeby pojeździć samochodem, a Jasiek dzielił się doświadczeniem z dziewczynami



































a dziewczyny się zaprzyjaźniały






































ale największą atrakcją była kozia rodzina. przywykła do tradycyjnego modelu rodziny, zobaczyłam w niej od razu układ oczywisty: tatę kozła, mamę kozę i dwójkę koźląt. Wojtek szybko wyprowadził mnie z błędu, ale największa koza, brodata i rogata, do końca pozostała tatą kozłem i już. ulubieńcem kóz był Jasiek, spokojny, cierpliwy, bez oporów dawał się kozom przytulać :). Jaś w ogóle ma dobre podejście do zwierzaków, lubi go też Lulka - i on ją, potrafi ją delikatnie głaskać, bawić się z nią nie robiąc jej krzywdy; umie czekać dłuższą chwilę na królika i spokojnie drapać kota za uchem. trochę bierze się to z jego powolności, z tego że nie jest na tyle zręczny, żeby szybko podskoczyć, uciec, ale w dużej mierze z tego, że po prostu ma dobre wyczucie, co się takiemu zwierzowi może spodobać, a co niekoniecznie. i bardzo go cieszy bliskość zwierząt, niespecjalnie przeszkadza mu na przykład że Lulka machnie mu po nosie ogonem czy koźlę przygryzie sweter. z upodobaniem śledzi ślimaki na spacerach, ale już nie za bardzo chce ich dotykać - podobnie jak z gąsienicami i robakami, które z kolei na Ninie nie robią najmniejszego wrażenia :)















dziewczyny, szybsze, głośniejsze i z lepszym refleksem, były dla kóz zbyt energiczne, co nie zmniejszało ich zapału do rwania mleczy i karmienia stadka.






































































nieco mniejszą atencją cieszyły się świniodziki, czarne, umorusane i jakoś nieskłaniające do przytulania :)














atrakcji do zwiedzania w okolicy nie było tak znów wiele, Twardogóra okazała się atrakcją bardzo niewielką, z dwoma miłymi skwerkami i placem zabaw lekko naruszonym zębem czasu, natomiast bardzo trudną jeżeli chodzi o konsumpcję - długą wędrówkę w poszukiwaniu czegokolwiek zjadliwego zakończyliśmy w stołówce wielkiej szkoły na obrzeżu miasteczka... za to polecony przez Wojtka Antonin, pałac radziwiłłów, był świetny - począwszy od pięknego parku, poprzez bardzo oryginalną architekturę a skończywszy na restauracji z wieloma pysznościami.









































































zdjęcie wyżej - kompozycja Helenki pt. ciocie :)






























a na koniec pogoda zrobiła się całkiem niezła, więc ja ostatni raz bryknęłam na konie, a dzieciaki z Przemkiem lansowały się w okolicy :)

































więcej zdjęć z pierwszej części wakacji - tutaj: http://picasaweb.google.com/kasia.kaczkowska/Majowka_poreby#
w ostatni weekend obchodziliśmy hucznie czwarte urodziny Ninki (poprzedzone urodzinową wizytą cioci Oli),



















z mnóstwem gości, szaleństwami i niespodziankami, tak absorbującymi, że całkiem nie mieliśmy głowy do fotografowania. starczyło nam za to sił jeszcze na wieczorną wycieczkę do muzeum etnograficznego na noc muzeów - poprzedzoną małym koncertem podwórkowym














a w niedzielę zdążyliśmy na ostatni dzień targów książki, i na nich - na wystawę rzeźb józefa wilkonia. zwiedzamy ją drugi raz i za każdym była zachwycająca, nawet tu, w dość ekscentrycznym otoczeniu socwytwornego pałacu kultury, zastawionego aluminiowo-dyktowymi boksami targowymi, rzeźby broniły się fantastycznie. bardzo polecamy, w każdym miejscu.