Monday, July 30, 2007

wakacje na mazurach, czyli lenistwo pod bocianem

już po wakacjach, przynajmniej części zasadniczej, ale zostało dużo dobrych wspomnień, bo bardzo nam się podobało. zaczęło się wprawdzie odrobinę nietypowo - od popołudnia w warsztacie samochodowym, bo w okolicy serocka nasz właśnie przeglądnięty (i dotychczas niezawodny) samochód odmówił współpracy. na szczęście nastrój był już relaksowy, postanowiliśmy się niecierpliwić, a dla Nin wyposażenie serwisu okazało się pełne niespodzianek do odkrycia - szklane schody, dystrybutor wody, wystawka alufelg, no i oczywiście nowe brum brrrum przez dłuższy czas były w stanie zainteresować ją i odwrócić uwagę od oczekiwania.







































kiedy wreszcie udało nam się wyruszyć na dobre, dotarliśmy do miejsca zupełnie cudnego - w malutkiej mazurskiej wsi, w pobliżu mikołajek, ale zupełnie z dala od tłumów turystów i mnóstwa tandetnego barachła, które w takich tłumach zwykle występuje. a u Agnieszki i Marka cisza, spokój, łąki, las, w pobliżu jeziorko, a na dachu stodółki - gniazdo, które dla czterech młodych bocianów jest startem i lądowiskiem w ćwiczeniach latania. Nin zachwycona, codziennie rano biegła do okna krzycząc kaka, kaka!!!






















































































dni zaczynaliśmy od fantastycznych śniadań, podawanych w pięknej jadalni, z konfiturami, sałatkami, miodem, jajecznicą z kurkami, a kończyliśmy najczęściej w tej samej jadalni nad obiadem/kolacją z różnymi rodzajami pierogów, sandaczem, kurkami w śmietanie, świeżymi ogórkami małosolnymi , żeberkami duszonymi w piwie (to Przem :) i innymi specjałami. zdjęć z jadalni nie ma zbyt dużo, bo wszystkim za bardzo się spieszyło do próbowania, smakowania, zajadania...




















oprócz bocianów dla Nin wielką atrakcją były koty, bardzo tolerancyjnie podchodzące do jej zachwytów, objawiających się często tysiącem dziobnięć małym paluszkiem i powtarzających się pytań co to? co to? w najgorszym razie koty dawały nogę, a Nin ćwiczyła biegi za nimi po wielkim trawniku.



































w weekend odwiedzili nas Magda i Adaś, pogoda zrobiła się trochę mniej kąpielowa, ale za to wiał wiatr idealny do ulubionej wakacyjnej zabawy Przemka - latawca!



































ale jeszcze w sobotę, i przez parę pierwszych dni mogliśmy korzystać z jeziorka, pomostu i kąpieli w bardzo przyjemnie nagrzanej, ciepłej wodzie. Nutka bardzo polubiła kulawe krzesełko na końcu pomostu, z którego pilnowała, żebyśmy zbyt daleko nie odpłynęli. no i w ogóle bardzo się przez ten czas przyzwyczaiła do obecności nas obojga, więc kiedy tylko któreś z nas się oddalało, krzyczała na cały głos mama! MAMA! tata! TATATATA!



































pozwiedzaliśmy też okoliczne miasteczka i mieścinki, niektóre śliczne, jak Reszel, gdzie wspięliśmy się na 55-metrową wieżę kościelną (dzwon to poziom ósmy z jedenastu)















a potem na zamku odkryliśmy bardzo nietypową galerię, gdzie pani opiekująca się wystawą nie drżała że małe dziecko mogłoby podejść blisko eksponatu, a nawet sama zachęcała Nin do zabawy z co bardziej odpornymi na zniszczenie dziełami. i żadne harce nie były zakazane, co wykorzystaliśmy :)




















podobało nam się też w kadzidłowie, chociaż zostaliśmy zniechęceni do zwiedzenia zasadniczej atrakcji tego miejsca - parku dzikich zwierząt (pani w kasie: ooo, państwo z takim małym dzieckiem, i jeszcze pani w takim, hmm, stanie, a tu trzeba dużo chodzić, i trochę po drabinach, ja państwu nie radzę... - nie miała pojęcia o naszej wspinaczce w Reszlu!). ale za to przespacerowaliśmy się po lesie, a potem poszliśmy na obiadek do oberży oblężonej przez dzieciaki w różnym wieku (niektóre nawet trochę znajome), entuzjastycznie reagujące na widok naleśników z kajmakiem.



































w Rynie obejrzeliśmy zamek, luksusowo odnowiony (choć inżynier architekt miał pewne wątpliwości co do autentyczności zabytku ;), Nutka odkryła w sobie - odziedziczoną po tatusiu! - pasję do jachtów i wody, wskutek czego usiłowała wedrzeć się na łódki przy pomoście, a Przem z Adasiem przymierzali stylowe nakrycia głowy na wypadek, gdyby słońce jednak zdecydowało się mocno przyświecić. niestety, nie udało nam się wygrać osiemnastoczęściowego serwisu obiadowego na festynie.



































w Mrągowie bezkonkurencyjna atrakcją był plac zabaw, Nin zaciekawiły tez kaki pływające licznie przy pomoście i objadające się chlebkiem, hojnie serwowanym przez turystów.
















byliśmy też na spacerze w lesie nad krutynią, cudnym, z malutkimi stawikami, w których odbijał się las, z polankami i innymi leśnymi niespodziankami. chociaż cieszyliśmy się, że - trochę zgodnie z planem, a trochę przez pomyłkę - znacznie skróciliśmy pierwotną trasę, bo deszcz zmoczył nas tylko trochę, a kiedy tylko wróciliśmy do wsi, zaczęła się wielka nawałnica, która zresztą w innych częściach mazur spowodowała sporo zniszczeń. poza tym Przem, chociaż bardzo dzielny, był już trochę wykończony pchaniem wózka przez wykroty i korzenie, zawsze złośliwie rosnące w poprzek ścieżek. ale po powrocie byliśmy dumni, że tak daleko udało nam się zajść.

















































































obowiązkową atrakcją południa mazur jest święta lipka, wielgaśne sanktuarium w małej wiosce, miejsce trochę święte...








































... a trochę straszne, na podwórku bazyliki na turystów czeka na przykład taka baba-strach




















rozczarował nas za to kętrzyn, niewiele w nim ciekawego do oglądania, zamek ładny, ale maluśki i do zobaczenia tylko w części, a piernik kętrzyński występuje tylko w formie spotykanej wszędzie, w torebce...




















bardzo ciekawe było natomiast zwiedzanie farmy jeleniowatych w kosewie, skrytej na samym końcu świata, wielgaśnej, gdzie można podejść blisko jeleni, podglądnąć karmienie małego łosia i pogłaskać daniela. ale zdecydowanie największą atrakcję stanowią kozy, hodowane głównie z powodu wartościowego mleka, którym karmione są małe jeleniowate, które z różnych powodów nie mają mam. kozy przybiegają na wołanie, i są równie chyba zainteresowane zwiedzającymi, jak oni nimi. a najbardziej przez nas ulubiona była koza Agata, rogata i brodata, która łasiła się jak pies i z lubością pozwalała się głaskać.



















tu już nie daliśmy się zniechęcić niezbyt zapraszającym spojrzeniom na Nin i Jasia (we mnie :), i dobrze, bo wycieczka fajna i wcale nie męcząca. za to Nitka popisała się w kwaterze jeleni, które nie są oswojone i trzeba się zachowywać bardzo spokojnie i cichutko, żeby podejść w miarę blisko. kiedy więc cała grupa zwiedzających zamieniła się w czających się Siuksów, Nin, w świetnym humorze, postanowiła radośnie zanucić na całe gardło. na szczęście jelenie najwyraźniej uznały te dźwięki za element naturalny i niewrogi, a pani przewodniczka ze stoickim spokojem podsumowała: co można zrobić, skoro dzidzi akurat chce się śpiewać... i tak uniknęliśmy zlinczowania przez stadko pasjonatów przyrody trochę dzikiej :).

w trakcie wakacji przyszła też bardzo radosna i dumą napawająca wiadomość, że projekt Przemka & co. wygrał konkurs na rozbudowę lotniska w balicach!!!! trochę informacji można znaleźć np. tu: http://a-ronet.pl/!konkursy/nagrody.php?n_id=226 i tu: http://gospodarka.gazeta.pl/gospodarka/1,33205,4330284.html. więc być może znów nawiążemy trochę bliższe stosunki z krakowem...

a dużo więcej wakacyjnych zdjęć - w albumie P, tutaj: http://picasaweb.google.pl/stoprocent/Wakaacjeee2007?authkey=8zxAzSVv35M.

szybciutko po wakacjach wytrząsnęliśmy piasek z butów i w sobotę wybraliśmy się na ślub Ani i Adama - znajomych ze szkoły rodzenia, których córeczka, Zosia, jest niemal rówieśnicą Nin.



















po ślubie, umilając dzieciom oczekiwanie na ich kolej składania życzeń, dwie dziewczyny puszczały w niebo piękne, kolorowe bańki mydlane - Nin była zachwycona, chociaż kompletnie nie mogła złapać bańki, bo nie umie jeszcze reagować tak szybko, a zapatrzenie jeszcze spowalnia jej ruchy, więc stała i przyglądała się, zafascynowana...















a na weselu (gdzie od pewnego momentu była już jedynym maluchem) potańczyła, pobawiła się, najadła i grzecznie poszła spać, pozwalając nam tańczyć i próbować tortu do późnej nocy :).

Monday, July 16, 2007

Nina się wspina










zdjęcia zaledwie sprzed paru dni, ale wydają się straszliwie nieaktualne ze względu na gigantyczną zmianę w pogodzie, która w ciągu 2 dni od deszczu i chłodu przeszła w upał i pełne słońce. ale nic to, w końcu zaczynamy wakacje, więc taka pogoda ma być! a zdjęcia będą wkrótce i bardziej aktualne :)

dziś o tym, jak Nina przemierza świat nie tylko wszerz i wzdłuż, ale i wzwyż: wspinaczka należy do jej ulubionych zajęć i osiąga w niej rezultaty zaskakująco (a czasem i nieco przerażająco :) dobre. dziś na przykład najpierw wlazła na naszą drabinę (małą, bo do sprzątania, ale jednak trzy spore stopnie!), a potem na swoje krzesełko do jedzenia, strome, więc dotychczas jak się wydawało niedostępne. ale obszar niedostępny kurczy się szybko... co lepsze, Nin szybko uczy się nie tylko włazić (co zwykle łatwiejsze), ale i schodzić, i kończy się to wspinanie szczęśliwie bez większych wypadków. te mniejsze amortyzuje pielucha :)
Nin wspinała się też ostatnio na placu zabaw, bardzo z siebie zadowolona:





























































































(przez płotek raz nawet udało sie jej przeskoczyć, choć - sądząc po minie - nie do końca aż takich efektów oczekiwała)

a tu jeszcze Nin i jej kolekcja kaczek:

Sunday, July 08, 2007

ciepło-zimno

ostatni tydzień zaczął się jeszcze od upalnego spaceru na skwerek w okolicy, gdzie Nin skorzystała z zabawek swoich (w piaskownicy) i znalezionych (brrrum)







































i z placu zabaw dla nieco chyba starszych dzieci - w każdym razie nie w każdym miejscu osiągalnego dla mamy, więc po przewrotce musiała sobie radzić sama.















na koniec spaceru dołączył do nas radośnie witany tata:



































poza tym, rozmawiała przez telefon - niestety, jednostronnie,bo za każdym razem kiedy słyszy kogoś po drugiej stronie, słucha tak zaskoczona, że nie mówi nawet słowa - co u generalnie rozgadanej dziewczynki wyjątkowe




















wciąż odkrywa też nowe zakątki domu - ostatnio ulubionym miejscem eksploracji jest piekarnik, do którego Nutka uparcie stara się wleźć




















po upalnym początku tygodnia zrobiło się nagle zimno i mokro, więc musiałyśmy zaopatrzyć się w kurteczkę przeciwdeszczową, żeby Nin nie musiała spędzać deszczowych spacerów w całości pod folią przykrywająca wózek, za którą zdecydowanie nie przepada.




















a w weekend odwiedzili nas Dziadek i Babcia - wprawdzie pogoda wciąż nie sprzyjała długim wycieczkom, ale spacery były, choć przede wszystkim z domu do barów, restauracji i innych przybytków mniam-mniam


































































w trakcie jednego ze spacerów (akurat w dziurze między chmurami) Nin spała spokojnie, tymczasem jej tatuś i Dziadkowie, zwiedzając Białe Miasteczko pod Kancelarią Premiera odkryli, że...















:)