na po-Wielkanoc, zamiast kartek których w tym roku niestety nie zdążyliśmy napisać i wysłać - wiersz Gałczyńskiego:
Dzieci na Wielkanoc
Dzieci na Wielkanoc są inne niż zazwyczaj,
w dzieciach na Wielkanoc jest moc tajemnicza,
dzieci na Wielkanoc
wstają bardzo rano
i pytają: - Dlaczego dzwony tak głośno krzyczą?
Dzieci na Wielkanoc mają czerwone usta,
czerwonymi ustami plotą różne głupstwa:
czy strażak śpi na wieży,
czy słońce to jest księżyc
i dlaczego hiacynty zaglądają w lustra.
Ty dzieciom na Wielkanoc odpuść wszystkie winy:
że rozlały atrament, że zbiły słoiki -
gdy tak smacznie śpią nocą,
nie dziw, że we dnie psocą,
że wciąż w ruchu są, jak małe listeczki brzeziny.
Ty także byłeś mały. To historia dawna,
powiadasz. Ja rozumiem - dzisiaj nosisz krawat,
parasol i notesik,
ale gdyś jest wśród dzieci,
czy nie jesteś znów dzieckiem, powiedz, czy nieprawda?
Widzisz, ten świat jest wciąż niedoskonały:
jednym ciągle zbyt groźny, innym wciąż zbyt mały -
ale wiedz: ciemne drogi,
troski, trudy i trwogi -
że dzieci, zawsze dzieci w nim opromieniały.
I jeszcze jedno cierpkie słówko jegomości
podrzucę na odchodnym, z sympatii, z miłości:
że gdy dzieciom, mój panie,
zechcesz kropnąć kazanie,
zaczynaj od kazania do własnych słabości.
uściski świąteczne!
Tuesday, April 26, 2011
Wednesday, April 20, 2011
konie i palmy
dziś szybka relacja z pięknego wiosennego weekendu, bo jak nie dziś, to nigdy, a było fajnie. Przemo w berlinie, więc spędziliśmy cały weekend we trójkę. zaczęliśmy od ogrodu, który po zimie bardzo potrzebował wsparcia pomocy i zadbania. sianie kwiatków, grabienie, sadzenie ziół itp. - wszystko było dobrze dopóki Nina z Jaśkiem nie dowiedzieli się, że nawóz który rozrzucamy składa się m. in. z łajna krowiego. ta szokująca informacja wygnała ich natychmiast jak najdalej od wstrętności - a tak się złożyło, że jak najdalej był akurat plac zabaw. a popołudniu odwiedzili nas Pola, Milena i Paweł, których zabraliśmy do Wilczeńca na konie. Nina wniebowzięta i zawzięta, musiała być pierwsza na siodle. ale zaczęliśmy od czyszczenia i oswajania zwierza, wszyscy razem oczywiście
a potem już było wskakiwanie na siodło. najpierw Nina, która tak długo naczekała się na jedną ze swoich ulubionych rozrywek, że za nic w świecie nie zgodziłaby się czekać jeszcze dłużej. dodatkowo, Nina była niezłym przykładem dla Poli i Jaśka, bo rzeczywiście ma chyba trochę talentu - a z pewnością odwagi: gimnastykuje się z zapałem, nawet trudne ćwiczenia nie sprawiają jej problemu, i mimo raczej leniwego tempa spaceru zupełnie nie jest znudzona siedzeniem na koniu.
a potem na koniu wylądowała Polka, dla której była to jedna z pierwszych jazd w życiu, więc spore przeżycie - ale bardzo była dzielna i odważna, też się gimnastykowała i też chciała jeszcze :)
w niedzielę za to, znowu trochę leniwie, ale wybraliśmy się w końcu na uroczystości palmowe do skansenu w Sierpcu. jazda przyjemna, a miejsce naprawdę świetne: położone w lesie i na łąkach, pięknie zachowane stare chaty, dużo przestrzeni, bardzo ładnie zagospodarowany teren. na dodatek, co raczej wyjątkowe, nie ma zakazów, nikt nie zabrania wchodzenia na trawę czy zaglądania we wszystkie kąty zagród i dotykania wystawionych sprzętów. panie z obsługi chętnie opowiadają o zwyczajach, pokazują jak się kiedyś przygotowywało święta. a wejście zdobi taka oto para:
szybko zaopatrzyliśmy się w palmy - Nina kolorową, kurpiowską, a Jasiek typową (podobno...) mazowiecką, z baziami, bukszpanem i kwiatkami z bibułki.
przejechaliśmy się też bryczką, dzięki czemu mogliśmy zobaczyć cały skansen, który jest spory i dzieciaki nie miałyby pewnie siły przejść całego w obie strony - a tak w jedną stronę pojechaliśmy, a z powrotem szliśmy, zaglądając do chat i na podwórka. gdzie mieszkało sporo zwierzaków, króliki, krowy - a na koniec odkryliśmy takiego pięknego indora, który dawał się podpuścić naszym gulgotaniem i straszył na całego, strosząc pióra i trzęsąc koralami.
jedyny zgrzyt w całej bardzo przyjemnej wycieczce to głód - niestety dwie karczmy w skansenie kompletnie nie były przygotowane na wizytę tylu gości, którzy po mszy chcieliby zjeść obiad. w jednej karczmie kolejka na dwie godziny, w drugiej - wstrzymane zamówienia, klęska urodzaju (klientów, bo nie obiadów...). więc wracając zatrzymaliśmy się na obiad w przydrożnym Malinowym Bzyku, który bardzo, ale to bardzo polecamy - z mnóstwa wiejsko-tradycyjnych przydrożnych barów, karczm i zajazdów ten wyróżnia się wyjątkowo pysznym jedzeniem. ale poza małym wygłodnieniem, wycieczka świetna, i chyba pojedziemy jeszcze raz na miodobranie na początku lipca (tym razem z dużym koszem piknikowym).
a potem już było wskakiwanie na siodło. najpierw Nina, która tak długo naczekała się na jedną ze swoich ulubionych rozrywek, że za nic w świecie nie zgodziłaby się czekać jeszcze dłużej. dodatkowo, Nina była niezłym przykładem dla Poli i Jaśka, bo rzeczywiście ma chyba trochę talentu - a z pewnością odwagi: gimnastykuje się z zapałem, nawet trudne ćwiczenia nie sprawiają jej problemu, i mimo raczej leniwego tempa spaceru zupełnie nie jest znudzona siedzeniem na koniu.
potem na konia wskoczył Jasiek, ale on z kolei raczej nie będzie jeźdźcem - nudzi mu się po pięciu minutach i bardzo chętnie, bez awantur oddaje swoją kolejkę (i nie dopomina się o następną). ostatecznie jakoś to wytrzymuje, ale na krótko i woli jednak chodzić po ziemi.
a potem na koniu wylądowała Polka, dla której była to jedna z pierwszych jazd w życiu, więc spore przeżycie - ale bardzo była dzielna i odważna, też się gimnastykowała i też chciała jeszcze :)
w niedzielę za to, znowu trochę leniwie, ale wybraliśmy się w końcu na uroczystości palmowe do skansenu w Sierpcu. jazda przyjemna, a miejsce naprawdę świetne: położone w lesie i na łąkach, pięknie zachowane stare chaty, dużo przestrzeni, bardzo ładnie zagospodarowany teren. na dodatek, co raczej wyjątkowe, nie ma zakazów, nikt nie zabrania wchodzenia na trawę czy zaglądania we wszystkie kąty zagród i dotykania wystawionych sprzętów. panie z obsługi chętnie opowiadają o zwyczajach, pokazują jak się kiedyś przygotowywało święta. a wejście zdobi taka oto para:
szybko zaopatrzyliśmy się w palmy - Nina kolorową, kurpiowską, a Jasiek typową (podobno...) mazowiecką, z baziami, bukszpanem i kwiatkami z bibułki.
przejechaliśmy się też bryczką, dzięki czemu mogliśmy zobaczyć cały skansen, który jest spory i dzieciaki nie miałyby pewnie siły przejść całego w obie strony - a tak w jedną stronę pojechaliśmy, a z powrotem szliśmy, zaglądając do chat i na podwórka. gdzie mieszkało sporo zwierzaków, króliki, krowy - a na koniec odkryliśmy takiego pięknego indora, który dawał się podpuścić naszym gulgotaniem i straszył na całego, strosząc pióra i trzęsąc koralami.
jedyny zgrzyt w całej bardzo przyjemnej wycieczce to głód - niestety dwie karczmy w skansenie kompletnie nie były przygotowane na wizytę tylu gości, którzy po mszy chcieliby zjeść obiad. w jednej karczmie kolejka na dwie godziny, w drugiej - wstrzymane zamówienia, klęska urodzaju (klientów, bo nie obiadów...). więc wracając zatrzymaliśmy się na obiad w przydrożnym Malinowym Bzyku, który bardzo, ale to bardzo polecamy - z mnóstwa wiejsko-tradycyjnych przydrożnych barów, karczm i zajazdów ten wyróżnia się wyjątkowo pysznym jedzeniem. ale poza małym wygłodnieniem, wycieczka świetna, i chyba pojedziemy jeszcze raz na miodobranie na początku lipca (tym razem z dużym koszem piknikowym).
Wednesday, April 13, 2011
jak się robi schody, i palmy.
najpierw - zapowiadany film. pan Jaś przedstawia - jak się robi schody?
od niedzieli świętujemy moje urodziny, bardzo miło - goście, uściski, życzenia, ciepło. z takiej okazji można się nieco zmienić...
Nina i Jasiek, zasadniczo zdrowi, wrócili do przedszkola. dobrze im to zrobiło, mają znów dużo wrażeń i opowieści, co czasem widoczne było na przykład w kąpieli, kiedy siedzieli w wannie i stadko plastikowych delfinków zamieniali na scenki z przedszkola. Gucio przepychał się z Helenką, Staś ustawiał w parze z Sarą, można było podglądnąć, jak to w przedszkolu bywa. bardzo chętnie pochodzilibyśmy też na konie, spacery i rowery, ale co z tego, jak za oknem wicher, deszcz i +6 stopni. chwile bez deszczu wykorzystujemy jak się da:
ale nie są zbyt częste. może w niedzielę palmową zaświeci wreszcie jakieś konkretniejsze słońce. Inżynier wybiera się do berlina, a my zastanawiamy się nad jakąś wycieczką pod palmę...
od niedzieli świętujemy moje urodziny, bardzo miło - goście, uściski, życzenia, ciepło. z takiej okazji można się nieco zmienić...
Nina i Jasiek, zasadniczo zdrowi, wrócili do przedszkola. dobrze im to zrobiło, mają znów dużo wrażeń i opowieści, co czasem widoczne było na przykład w kąpieli, kiedy siedzieli w wannie i stadko plastikowych delfinków zamieniali na scenki z przedszkola. Gucio przepychał się z Helenką, Staś ustawiał w parze z Sarą, można było podglądnąć, jak to w przedszkolu bywa. bardzo chętnie pochodzilibyśmy też na konie, spacery i rowery, ale co z tego, jak za oknem wicher, deszcz i +6 stopni. chwile bez deszczu wykorzystujemy jak się da:
ale nie są zbyt częste. może w niedzielę palmową zaświeci wreszcie jakieś konkretniejsze słońce. Inżynier wybiera się do berlina, a my zastanawiamy się nad jakąś wycieczką pod palmę...
Saturday, April 09, 2011
chore, znowu!
ostatnie dwa tygodnie znowu z całkiem rozchorowanymi dzieciakami, tym razem na całego - zapalenie ucha, zapalenie oskrzeli, gorączki, antybiotyk, pełny zakres, dodatkowo Inżynier z operowaną stopą nie do końca był w stanie ogarnąć wszystko. ja na szczęście na parę dni wylogowałam się i udałam w delegację, więc dzieciaki i Przemo byli pod czułą opieką Babci Halinki
po powrocie - czas na prezenciki:
jeszcze przed wyjazdem u Niny, a po powrocie - u Jaśka, ćwiczenia z fryzjerstwa dzieci. Nina poddaje się bez krzyku i raczej spokojnie wszelkim zabiego, chociaż tym razem jest ekstremalnie niezadowolona z fryzury i strrasznie chce, żeby jej wreszcie odrosły długie włosy. Jasiek poddaje się w ostateczności (którą jest groźba pójścia do fryzjera), i wygląda to tak, że ryczy od początku zabiegu wniebogłosy, ale kiedy pytamy, czy nie chce jednak ściąć włosów u fryzjera albo nożyczkami, ryczy jeszcze głośniej, że Nieeeee, maaaszyynką, w doooomuuu, jaaa bęęędęę płaaakał, aaa ty ściiinaj! ale za to potem przyjmuje z zadowoleniem każdą fryzurę (która oznacza zakończenie tortury).
a dzisiaj, pierwszy raz w życiu, udał się nam sernik. i jeszcze były truskawki. i radość:
a jak się załaduje film, to pokażę Wam, jak pan Jaś daje nam wszystkim lekcje.
po powrocie - czas na prezenciki:
jeszcze przed wyjazdem u Niny, a po powrocie - u Jaśka, ćwiczenia z fryzjerstwa dzieci. Nina poddaje się bez krzyku i raczej spokojnie wszelkim zabiego, chociaż tym razem jest ekstremalnie niezadowolona z fryzury i strrasznie chce, żeby jej wreszcie odrosły długie włosy. Jasiek poddaje się w ostateczności (którą jest groźba pójścia do fryzjera), i wygląda to tak, że ryczy od początku zabiegu wniebogłosy, ale kiedy pytamy, czy nie chce jednak ściąć włosów u fryzjera albo nożyczkami, ryczy jeszcze głośniej, że Nieeeee, maaaszyynką, w doooomuuu, jaaa bęęędęę płaaakał, aaa ty ściiinaj! ale za to potem przyjmuje z zadowoleniem każdą fryzurę (która oznacza zakończenie tortury).
a dzisiaj, pierwszy raz w życiu, udał się nam sernik. i jeszcze były truskawki. i radość:
a jak się załaduje film, to pokażę Wam, jak pan Jaś daje nam wszystkim lekcje.
Subscribe to:
Posts (Atom)