Tuesday, May 31, 2011

weekend warszawski

bardzo lubiąc kopernika, postanowiliśmy w sobotę pójść sami i jeszcze gości zaprowadzić na piknik naukowy polskiego radia i właśnie kopernika. piknik chyba w porządku, ale my nie trafiliśmy najlepiej, późno, a było strasznie tłoczno i trochę zimno. więc ani zdjęć nie ma, ani wrażeń specjalnych, poza tym, że w przyszłym roku warto pojawić się wcześniej - albo wcale, bo może sam kopernik jednak bardziej atrakcyjny, wszystko można zobaczyć, nikt się pcha na głowę, i smrodek popcornowo-kiełbasiano-balonowy też nieobecny. w każdym razie, widzieliśmy chociaż kawałek.
w niedzielę zrobiło się cieplej i wylegliśmy na miasto, najpierw - do pociech, ktore niezawodnie są uroczym miejscem doskonalym do zabawy. Nina i Jasiek razem z Zuzką korzystali ile wlezie, ciacha, drabinki, huśtawki, instrumenty do grania...






potem przemieściliśmy sie przez słoneczne miasto na mokotów, gdzie zalegliśmy pod drzewem w parku dreszera, korzystając ze wszystkich urokow życia - najpierw pizza na trawie, potem lody w waflach. oblizywanie palców, leżenie do góry brzuchem, wygrzewanie się na słońcu, przyjemności
po takim niespiesznym, rozgadanym czasie drugą połowę dnia wykorzystaliśmy na sport i ćwiczenia. najpierw - wycieczka na rowerach, oglądanie zmian w okolicy. zmienia się dużo, domy większe i mniejsze rosną jak grzyby po deszczu, błyskawicznie. dużo przeciętnych, trochę beznadziejnych i niewiele naprawdę fajnych, szkoda - ale z drugiej strony dobrze że jakoś rosną w miare równo i chyba jest szansa, że wkrótce okolica będzie bardziej cywilizowana. teraz, zawieszona między polem pszenicy, ogrodzoną groźnym murem willą-zamczyskiem i masą domków produkowanych seryjnie, przede wszystkim tonie w budowlanym błocie mniej albo bardziej zaawansowanych inwestycji. wolałabym uliczki, domy i drzewa - i jasne rozgraniczenie terenu łąk i zamieszkania. teraz wszystko wymieszane, ani łąki fajne (bo zaśmiecone gruzem i odpadkami produkowanymi przez wędrownych budowlańców), ani domki przyjemne (bo wszyscy docierają do nich przez błoto i kałuże albo przez tumany kurzu z wyschnietej drogi szutrowej).
ale wycieczka rowerowa po okolicy wciąż miła :)

Nina - portret własny na rowerze:
 a na koniec na rowery wsiedli Nina i Jasiek. Jaś na swoim nie zdziała już wiele nowego, mknie na nim bardzo sprawnie, więc ćwiczy tylko parkowanie w efektownych miejscach i ściga się z każdym chętnym. za to Nina błyskawicznie opanowuje swój nowy pojazd, w jedno popoludnie nauczyła się samodzielnie jechać po prostej i większych łukach. naprawde świetnie jej to idzie, nie boi się, rozpędza dobrze, nieźle panuje nad - dużo większym od poprzedniego - rowerze. czasem zdarza się gorzej celować, ale generalnie podziwiamy jej sprawność i zapał
tu jeszcze podtrzymana przeze mnie, ale teraz pomoc potrzebna jest tylko przy ruszaniu i wąskich zakrętach.

no i, wracając do starych zwyczajów, ostatni pomiar naszych dzieci. mierzyliśmy i ważylismy, i oto co wyszło:
Nina - 11,5 cm i 20,5 kg (czyli okolice 75. centyla)

Jaś - 98,5 cm i 14,5 kg (czyli okolice 25. centyla)
 no i tak sobie rosną :)

Thursday, May 26, 2011

dzień m

dzisiaj rano kiedy byłam w łazience (zwykle ja wstaję pierwsza, a reszta rodzinki zaczyna otwierać oczy dopiero kiedy już zjem śniadanie i wrócę ze spaceru z Lulką), jakieś ciche tupoty wymknęły się z domu i przebiegły przez trawnik... a kiedy kończyłam śniadanie, do domu wmaszerował Jasiek z Przemkiem, z dumą niosąc zbiory z porannej łąki
to była pierwsza niespodzianka. potem jeszcze w przedszkolu, buziaki, uściski i laurki jak się patrzy.
a wieczorem, kiedy Przemo wrócił z pracy, pierwszy raz w tym roku pojechaliśmy wszyscy razem na wycieczkę rowerową. jazda między polami z bardzo zielonym zbożem, łąki z jaskrami, świeżo ogłowione wierzby puszczające pierwsze pędy, rozgryzanie orzeszków nad jeziorkiem (obserwując Lulkę w wodzie) - bezcenne.




Wednesday, May 25, 2011

5+

dzisiaj suplement do ostatniej historii - najpierw zdjęcia z imprezy urodzinowej. Maciek z Frankiem robią bańkę, a przygląda się Jaś M. (Jasiów w przedszkolu jest 3, więc używa się inicjału - panie mówią, że Nina w przedszkolu nawet o naszym Jaśku mówi Jaś K. :)

a jak już poszli goście, to wyszły chodzące prezenty...

i jeszcze kilka obrazków z małej ucieczki z miasta. w ostatni czwartek Ola zabrała dzieciaki na urodzinowe kino i lody. wracaliśmy, gorąco, a tu korek na całego. zamiast więc nudzić się i marudzić, zjechaliśmy na bok, zaparkowaliśmy i bryk na plażę. super piasek, Nina i Jasiek na początku trochę zdumieni, ale potem ruszyli do rysowania po piasku, i nawet zamoczyli palec w rzece, i nie odpadł. a w tle, zauważcie, stadionowy koszyk rośnie




za to w poniedziałek Nina poszła z koleżankami w odwiedziny, a my z Jaśkiem postanowiliśmy niespiesznie skorzystać z uroków Żoliborza. ciacho w cukierni.
wiosna w pełni piękna jest, wszystko zielone i śpiewa. czasem gorąco, czasem ciepło, wygrzewamy się na slońcu. Jasiek zapalił się do ogródkowania, wciąż dopytuje, czy będziemy coś sadzić, chce kopać i grabić. Nina chce jeździć na rowerze. przyjemny czas.

Tuesday, May 24, 2011

5

przerwa nie taka niby długa, a do opowiedzenia znowu się nazbierało. po pierwsze, urodziny Ninki:
przygotowania trwały długo. etap I - z udziałem Julki i Natalki - to robienie piątek (efekt wyżej). z soczewicy, kaszy, curry, kakao, keczupu, filiżanek, owoców, cynamonu, fasolek. dzieciaki pięknie układały, rysowały, z przejęciem - dużo świetnych piątek. a na koniec - taka:
etap II - już w dzień przyjęcia, na które zaproszone było całe przedszkole i jeszcze przyjaciółka, i sąsiadki. trzeba było przygotować poczęstunek dla całej masy gości! Nina bardzo przejęta, nabijała pomidorki na patyczki, robiła sałatkę owocową, pomagała piec ciasta. Jasiek - gdzieś na orbicie :)


no i etap III - tuż przed gośćmi - dekoracje. tu kierownikiem był Przemo, ale dzieciaki asystowały, nosiły, nawet chciały dmuchać balony, chociaż to akurat trudne

a tu już gotowi, czekamy...
no i niestety resztę muszę opowiedzieć, bo z przejęcia właściwie nie zrobiliśmy zdjęć. przyszło bardzo dużo gości, co Nince się bardzo podobało, chociaż w pewnym momencie zrobiło się chyba trochę za głośno, za wiele zamieszania, więc zgarnęła dwie przyjaciółki i schowała się w sypialni. ale potem wyszła na tort, i biegała z dzieciakami, bardzo uradowana. były bańki - wielkie i pączkujące, na dworze, więc trochę deszcz przeszkadzał, ale wychodziły całkiem nieźle. było malowanie kartonów i budowanie domów - w tym przodowały chłopaki-starszaki, które skutecznie pomalowały i siebie. dużo biegania, zabawy i szaleństw, nam się podobało :).
Nina dostała całą górę fantastycznych prezentów, a wśród nich - rower. znacznie większy niż poprzedni, i bez bocznych kółek. Przemo ma więc okazję do biegów, a Ninka ćwiczy z zapałem, bardzo zmotywowana, bo rzeczywiście świetnie jej idzie, mimo tego, że rower jest dość ciężki, szybko łapie równowagę i chyba już niedługo ruszy sama!
ostatni weekend spędzaliśmy we wrocławiu, do któego - w ramach przygód - dzieciaki i ja jechaliśmy pociągiem. intercity całkiem przyjemny, wagon restauracyjny okazał się atrakcją, a panowie z obsługi pociągu bardzo nas wspierali, oferując ciasteczka, podkładki w roli kartek do rysowania i pocieszające uśmiechy w chwilach kryzysu :)


weekend piękny - najpierw klasyk wrocławski w postaci wycieczki na pergolę, dzieciaki szybko sobie przypomniały, że pod iglicą były juz z Dziadkiem Czarkiem, i szalały wokół fontann i po parku. pergola odnowiona, Hala Stulecia w zaawansowanym remoncie - gorzej trochę z okolica, nie jestem pewna, czy da się przygotować Wytwórnię czy Pawilon 4 kopuł na Europejski Kongres Kultury, który już bardzo niedługo (zobaczcie tu:  http://www.culturecongress.eu/). psy się kąpały, Babcia i Dziadek opowiadali historie, graliśmy we frisbee na rozgrzanej łące, pysznie!




potem jeszcze spacer z Arturem po Biskupinie (wrocławski klasyk trochę mniej znany)  i - też pyszny - grill w Jarnołtowie, Jasiek zabrał się do oczyszczania basenu, a Lulka po raz pierwszy mogła pobrykać na wielgaśnym trawniku


a w niedzielę uroczystość rodzinna - komunia Krzysia, którego Przemo jest ojcem chrzestnym. Krzyś przerósł najwyższych kolegów przynajmniej o głowę, i uczestniczył w uroczystości tez nadzwyczaj dorośle, czytał wyraźnie, zachowywał się poważnie, dzielny chłopak :)
 



Nina i Jasiek zdecydowanie bardziej docenili obiad po uroczystości, a właściwie - możliwość swobodnego pobiegania w ładnym ogrodzie, wypróbowania różnych rozstawionych tam sprzętów (Jasiek, wyczulony na obiekty zabytkowe, krzyczy na widok takich na przykład starych kół zębatych - mamo, patrz, to jest stara rzecz!!)

potem był długawy powrót do domu, jeździmy jeszcze drogą wrocław-warszawa tylko dlatego, że wierzymy nieustannie, że w końcu będzie lepiej, ale na razie jeździ się coraz gorzej i jak tak dalej pójdzie, pół weekendu będziemy spędzać w samochodzie... za to droga warszawa-łomianki jakoś szybciej idzie, i po powrocie mamy jeszcze czas na prace ogrodowe - sadzenie kwiatków i ziół, koszenie trawy, nawożenie, chuchanie i dmuchanie na to co rośnie :) Jasiek z zapałem pomaga, kopie dołki, uklepuje i grabi ziemię, a gada przy tym co niemiara. Ninie starcza zapału na trochę krócej, ale za to bardzo chętnie wybiera rośliny w sklepach ogrodniczych, ogląda, dobiera kolory kwiatów. na razie mieści się nam to wszystko i jakoś rośnie :)