Wednesday, February 23, 2011

narty

ho ho, zwykle spora przerwa tym razem urosła do wielgaśnej, więc znów dużo zdjęć i zdarzeń. tydzień w karpaczu, bardzo ciepły - śniegu tylko trochę, ale na pierwsze narty wystarczyło. Nina z Jaśkiem próbowali - czasem z entuzjazmem większym, czasem mniejszym (podchodzenie zdecydowanie nie było zachętą, ale już wyciąg-jadący chodnik - owszem), ale stawiali pierwsze kroki. próbowaliśmy z różnymi instruktorami, ale następnym razem chyba lepsza byłaby regularna szkoła na parę dni - chociaż akurat w karpaczu takie szkoły nie były zbyt widoczne, może w ogóle ich nie było.






































































w narciarstwie zdecydowanie prym wiodła Helenka, dysponująca tygodniowym doświadczeniem z grudnia i nieco większym niż Nina i Jasiek samozaparciem do wspinania, płużenia, próbowania. dobry wzór :)
a poza nartami, trochę atrakcji indoorowych, jak grzybobranie od ciotki Hanki (zdecydowany hit wyjazdu!)














i trochę outdoorowych, spacery, słoneczny plac zabaw,




























wycieczka do Jeleniej Góry i Cieplic














(które okazały się całkiem ładne, ale niestety kompletnie pozbawione atrakcji turystycznych poza spacerem po bardzo ładnym głównym placyku. i wielu pozostałościami poniemieckimi, dostojnymi i eleganckimi mimo lat




























oraz pozostałością popolską, wokół której Inżynier zawracał dwa razy, żeby cudo sobie dobrze obejrzeć:













)
no i jeden bardzo ładny, słoneczny dzień spędziliśmy w górach. najpierw celem była śnieżka, z dołu bliska i przystępna. z tego celu zrezygnowaliśmy właściwie od razu po zejściu z wyciągu na kopie, widać było, że dorośli daliby rade, ale z dzieciakami tak daleko nie zajdziemy, tym bardziej, że Jasiek akurat strzelał potężnego focha (chcę z mamą tylko z mamą mamo daj mi rękę mamo weź mnie na barana mamaaaa!) i nie wyglądał na osobę, która marzy o dłuższym podejściu pod górę. postanowiliśmy wobec tego przejść do samotni albo strzechy, przynajmniej nie bardzo pod górkę. ale po dłuższej chwili spaceru po zmrożonym, zmiecionym śniegu, lodzie niemal, kiedy wszyscy fikaliśmy kozły na całego, zmodyfikowaliśmy plan raz jeszcze i przeszliśmy do domu śląskiego pod śnieżką. i tak sukces.






















































































































w ramach spacerów sentymentalnych poszliśmy też do limby, ślicznej starej chałupki, pensjonatu politechniki, który niewiele się zmienił odkąd oboje z P jeździliśmy tam z rodzicami w okresach najwcześniejszych prób narciarskich - w przeciwieństwie do reszty karpacza, włącznie ze stara skocznią, która jest teraz punktem widokowym (zdjęć niewiele, bo punkt nieco prowizoryczny i trzeba było łapać za ręce raczej niż za aparat)





























































na koniec jeszcze szalony harc zamiast balu przebierańców, w końcu przebrania pozostały w fazie koncepcyjnej, ale Aga magicznym sposobem dorobiła to czego brakowało:
























a kończyliśmy wyprawę na zamku w bolkowie, w pięknym słońcu, z widokiem rycerzy i giermków w głowach - zamek w ruinie, ale mimo wszystko malowniczej i działającej na wyobraźnię.

po powrocie dzieciaki pobiegły na bal przebierańców, z którego zdjęć mam parę, ale będą innym razem - w każdym razie, to był przyjemny powrót do przedszkola, i bardzo już oczekiwany (ponad 2 tygodnie bez pań i koleżków, stęsknili się setnie!). Jasiek jako spiderman, Nina - trochę baletnica, trochę biedronka (wymieniały się przebraniami z Helenką).
w weekend zobaczyliśmy niewielką, ale bardzo fajną wystawę w instytucie wzornictwa - polecam przy okazji wizyty na nowym mieście - niemal wszystkiego można dotknąć, każdy dostaje audioprzewodnik i sam może sobie odtwarzać informacje, a eksponaty od mikrych (pędzel do golenia, szczotka do zębów) po wielgaśne (skoda yeti :). niezła zabawa, parę bardzo fajnych projektów.
aha, niestety, właśnie się okazało, że google spotkał problem, więc zdjęć dziś już więcej nie będzie, i te wyżej też uzupełnię w kolejny wieczór.
w niedzielę miłe leniwe śniadanie z Olą, Igorem i Mają oraz dwoma tajemniczymi kuropatwami za oknem, które pojawiły się po raz pierwszy i znikły razem z gośćmi, podobno pokojowo nastawionymi :). a potem bardzo nieleniwe (ze względu na mrozisko!) sanki, całą rodziną, Lulka w siódmym niebie, nareszcie stado razem.
będzie ciąg dalszy, ale już nie dziś.