Monday, July 21, 2008

beskidy część I - ropki

nie było nas i nie było, bo byliśmy daleko, gdzie ani wzrok (z warszawy), ani internet, ani nawet telefonia komórkowa nie sięga. wakacje w beskidach zaczęły się od paru dodatkowych dni tkwienia w domu, z powodu przeciągającej się choroby Nin i Jaśka (przy czym Jasiek wyglądał na znacznie bardziej chorego, ale według zgodnej opinii lekarzy gorzej było Ninie). nic to, spędzaliśmy dużo czasu razem, pojadając resztki z wcześniej starannie wyczyszczonej lodówki
















Jasiek eksperymentował z nowymi smakami, co nieuchronnie kończy się tak:















(ale potem bywa całkiem w porządku, chociaż generalnie Jaś jest niejadkiem, w przeciwieństwie do siostry jedzenie go nie bawi ani nie interesuje)

no i w końcu w poniedziałek udało nam się wyjechać. podróż dość długa, z przystankiem w zajeździe gdzieś w świętokrzyskiem - dużo miejsca na wyciągnięcie nóg i atrakcyjny wystrój ogródka, zapowiadający późniejsze atrakcje w stylu ludowym



















na końcu podróży, choć w trakcie czasem mieliśmy co do tego poważne wątpliwości, czekał na nas Swystowy Sad, czyli stare drzewa owocowe, huśtawki, hamaki, pyszszszne jedzonko , cisza... i jako niespodzianka - Mela, niezmordowana opiekunka dzieciaków.




















pogoda była różna, raczej niespecjalnie wspaniała, ale pohuśtać się dało i kontaktów z naturą też nie uniemożliwiała.























































mieszkaliśmy w małym, drewnianym domku





























z gankiem, na którym Jaś ćwiczył z dużą determinacją wchodzenie i schodzenie po schodach, różnymi technikami. z dobrym skutkiem, bez kontuzji, za to z rosnąca sprawnością, mimo tego, że czasem metody wyglądały na karkołomne




















tuż obok był duży dom, a w nim jadalnia z kominkiem, regał z książkami i dużo miejsca na szaleństwa nawet kiedy pada deszcz












































dzień rozpoczynał się od huśtania - na huśtawkach, a potem w hamaku











































był tez czas na czytanie i siedzenie przed kominkiem
















ale żeby nie było, że tylko wylegiwalismy się do góry rosnącymi brzuszyskami - na sport czas musiał się znaleźć każdego dnia!





























Nina z Przemkiem przećwiczyli klasyczny sposób spędzania czasu malca z tatą, czyli naukę jazdy na rowerze, a Jaś się wspinał

































no i oczywiście chodziliśmy na wycieczki. górki wprawdzie nie są wysokie, ale maclaren raczej nie dałby rady, więc zostawał. Jasiek podróżował zwykle na plecach taty, bo jemu znielubione przez Nin nosidełko całkiem się podobało - a Nina na nóżkach (własnych albo barana ;). wędrówki po szlakach, przez łąki, lasy, zarośla i wioski są bardzo przyjemne, nawet kiedy niedługie jak nasze w tym roku.



























































































Nince zdarzyło się też przejść małe kółeczko na grzbiecie konia, ale choć zapewniała, że to fajne - dalej jechać nie chciała :), i kółeczko kończyła mamusia w wielce profesjonalnym stroju do jazdy konnej...



































trafiła nam się też w Ropkach rzecz szczególna, wyjątkowo dobrze dopasowana do miejsca - warsztaty, a potem koncert śpiewu archaicznego. Ninę śpiewanie urzekło, mogła bez końca słuchać i przyglądać się próbom, a potem występowi - do tego stopnia, że kiedy przez pomyłkę w czasie koncertu przytuliła się do nogi zupełnie obcego (choć bardzo sympatycznego :) pana, zorientowała się po dobrych dziesięciu minutach. na koncercie było zresztą wielu gości, także dzieci małych i większych, i wszyscy się zasłuchali




















































nie ominęła nas wizyta w okolicznym zdroju, wysowej - ale mimo poprzedzającej pogadanki propagandowej, jaką urządziliśmy Ninie i Jaśkowi, o pożytkach z picia zdrowej wody, szybko porzuciliśmy ten pomysł. woda straszliwa, byliśmy wdzięczni Ninie za przypadkowe rozlanie Józefa i Franciszka...



















a tu jeszcze parę ładnych obrazków


























































































po pięciu dniach w Ropkach przenieśliśmy się jakieś 30km na wschód, do wołowca - ale to już w następnym odcinku, dobrej nocy!

2 comments:

kate said...

Nin zasluchana i przytulona do nogi przypadkowego pana rewelacyjna, dobrze tak rano pousmiechac sie do wakacyjnych opisow Katki :)

ET said...

Sielsko , anielsko i wakacyjnie, a zdjęcia- cud malina !