Sunday, June 05, 2011

niedziela na żoli

rekompensując sobie wczorajszy niedosyt spotkan i rozrywek (pozasamochodowych :), postanowiliśmy spędzić dzień bez samochodu na aktywnościach sportowo-miejskich. wsiedliśmy na duże rowery, i przez park młociński (który jest prawdziwym fajnym lasem, niewielkim, ale i nie za bardzo zaludnionym)


pojechaliśmy na kępę potocką. trochę wysiłku nas to kosztowało (szczegolnie przejazd wzdłuż budowy mostu północnego jest wyzwaniem, samochody mijają się z rowerzystami, każdy ma inną trasę, czasem trzeba przejechać po torach, czasem kawałek po piachu albo przez las - niestety trasy tymczasowe są tylko dla aut), ale się udało, a momentami jazda była superprzyjemna - wzdłuż wisły po ścieżce albo długimi zjazdami przy lesie bielańskim.
na kępie najpierw pogadaliśmy i zjedliśmy lody z Danielem i jego wielgaśnym psem, który waży tyle co ja i uwielbia się przytulać :), dzieciaki pohasały na placach zabaw - chłopaki głównie grały w piłkę, a dziewczyny się bujały



a potem wsiedliśmy do kajaków. kanałek na kępie głębokość ma skromną (na oko jakieś 1,2m max), powierzchnię nieprzesadnie dużą - ale wystarczającą żeby się nie zderzać z innymi, ruch pojazdów wodnych niezbyt intensywny, a prądy żadne - czyli wszystko to co jest potrzebne do eksperymentów kajakarskich. eksperyment wprawdzie przeprowadzany byl z myślą o ewentualnym małym spływie Bugiem, ale jak na pierwszy raz kanałek wystarczył spokojnie. wyposażeni odpowiednio


wypłynęliśmy na akwen. pływało się nieźle, choć były i pewne trudności: kajaki ze względu na głębokość wody i ilość glonów pozbawione były steru, więc bardzo łatwo obracały się i trudno było utrzymać trasę po prostej. poza tym, siedzenie z małym człowiekiem przed sobą - i wiosłowanie mu przed nosem - rodzi zagrożenie, że mały wysiądzie z wielkim siniakiem na czole, obitym przez wiosło. nie udało nam się wymyślić rozwiązania, niemniej jednak dzieciaki zeznały że są zadowolone i fajne takie pływanie - nie podobało im się tylko że wysiadały mokre, bo my z Przemkiem w upalny dzień nie odmówiliśmy sobie chlapów wiosłami :)


potem jeszcze chwila bryków na placu zabaw (żeby spódnica przeschła :)

i ruszyliśmy do kolejnej żoliborskiej atrakcji, coco de oro, na obiad. dania kucharzy ze sri lanki (prawdziwych, widzieliśmy) pyszne, pachnące - te dla dorosłych palące, te dla dzieciaków bardzo delikatne. niestety, o ile Nina jak zwykle wciąga wszystko z radością i ciekawością, o tyle Jasiek mimo wcześniejszych zapewnień że jest głodny - jak zwykle na widok dania odmówił współpracy. problem polegał na tym, że chcial ryż z kurczakiem, a tu w ryżu pojawiły się warzywa, wstrętność nad wstrętnościami. tu wyjaśniam, że o ile Nina je bez problemów, sporo, chętnie, i lubi eksperymenty (do pewnych granic, ale jednak) - o tyle Jaś je mało i w zasadzie mógłby się odzywiać wyłącznie mlekiem, ewentualnie w przetworach. to, że je mało, to pół biedy (z tych niewielkich ilości jedzenia potrafi wyciągnąć niezłe ilości energii), o tyle kompletny brak różnorodności jednak trochę nas martwi. poza tym, Jasiek jest odporny na wszelkie typowe rodzicielskie szantażyki w styku nie będzie deseru - wzrusza tylko ramionami i bez problemu przyjmuje, że deseru nie zje (i zwykle rzeczywiście się o niego nie upomina). prośby i tłumaczenia, że bedzie głodny, a przez następne parę godzin jedzenia nie zobaczy, też zbywa obojętnie (i faktycznie nie upomina się o nic do jedzenia, czyli bywają dni, kiedy od śniadania do kolacji tylko pije). no i największe moje zmartwienie - że w 99% przypadków stwierdza, że czegoś nie lubi, nawet tego do ust nie biorąc. za to jak się już go uda, po różnych podstępach i namowach (które zwykle wykonuję ja, pod nieco ironicznym spojrzeniem Inżyniera, który od razu chce zabierać i brać głodem), przekonać do spróbowania, Jasiek zwykle stwierdza, że owszem, dobre i da się zjeść. tak bylo i tu, okazało się, że cukinia nie gryzie, a marchewka nie jest straszliwie pikantna, i zostały zjedzone. uff.
coco jest fajne też daltego, że dużo miejsca do zabawy, i dorośli mogą spokojnie poczytać zjeść porozmawiać, a dzieciaki bawią się i wszystkim jest przyjemnie.

i jeszcze tylko o jednym powodzie rozpoierającej nas dumy z naszych dzieci, które nauczyły się, że kiedy w weekend rano wstają, wcale a wcale nie muszą natychmiast wstać i rodzice. Nina z Jaśkiem wstają sobie, zaglądają czasem do nas na paluszkach, a kiedy widzą że śpimy - biegną się ubrać, umyć, a czasem nawet ścielą łóżka - i ruszają do zabawy. i tak, dzięki ich wyczuciu i taktowi, dziś - po wczorajszych stresach - udało nam się dospać do 10, kiedy Jaś nie wytrzymał i delikatnie zaczął nas zachęcać żebyśmy jednak zobaczyli dzień. dzieciaki  kochane :)

1 comment:

chrisEM said...

Bo Jaśki to tak mają z jedzeniem. A branie głodem.. no cóż, to chyba nie w tym przypadku. Inżynier się za dużo książek o średniowieczu naczytał :). Namawianie do zjedzenia i podchody - ile my mamy anegdot na ten temat!
A wycieczka super. Tego wam w łomiankowskiej lokalizacji zazdrościmy. Kilka przekręceń korbą i można dojechać do wielu fajnych miejsc. PZDR from Skierniewice.