Monday, September 26, 2011

wrzesień. niedziela

dzisiaj będzie tylko o jednym dniu, ale za to fantastycznym. inżynier chwilowo wybył, a my z Ninka i Jaśkiem mieliśmy cały słoneczny, ciepły wrześniowy dzień. poranne uśmiechy i kitwaszenia
(mój, generalnie świetny, aparat telefoniczny tego dnia od czasu do czasu wzruszał się chyba i zachodził mgłą, to jeszcze się pokaże parę razy)
po śniadaniu, na rowerach (oni), na nogach (ja) ruszyliśmy na obchód z Lul. nie za szybko, bo leczyliśmy jeszcze chorobę pokleszczową, to niestety regularna coroczna dolegliwość. ale też objawy w miarę szybko ustępują, i chorobę widac tylko po tym, że Lulka się szybciej męczy. więc sporo przystanków, powoli. Nina świetnie opanowała już dwa koła, utrzymuje równowagę, sama rusza, skręca, hamuje. Przemo wprawdzie ciągle twierdzi, że rower za duży, ale jakoś nie widać :)
Jasiek musial nadążyć na mikrych czterech kółkach, których sie uparcie trzyma. odmawia współpracy, tylko mały rowerek z bocznymi kółkami się liczy. no i musi się nieźle namachać, żeby nadążyć za Niną, ale jakoś daje radę.

kółko na okolicznych dróżkach i wracamy, zostawiamy Lul na wylegiwanie się w słońcu, a my szur na nowe miasto, do pociech. ogród pociech w takie dni niezawodny, słońce sączące się między liśćmi, spadają kasztany. ciotki gadają, dzieciaki brykają. Ninka była kokonem

 i taaakie motyle można zobaczyć...
popołudniu przeskoczylismy rzekę i wylądowaliśmy na żeraniu - po paru zakrętach udało nam się dotrzeć na tor fso. zarośnięty trawą, kruszący się tu i ówdzie, zapuszczony i zardzewialy na budkach, ale wciąż stylowy w detalach, szczególnie z wrześniowymi kolorami w tle.
Jasiek ma kompletny fix na polonezy, ten tu to jego największy faworyt. kiedy wieczorem zasypiali, Jaś szepnął mi jeszcze mamusiu, myślę, że ten niebieski polonez prześcinął wszystkich i wygrał...





warszawa. aparat znów zasnuty, ale nie na tyle, żeby nie było widać błysku.

łada - niepozorna, ale podobno najszybsza ze wszystkich


a na koniec jeszcze obiad z Olą i kolegami w arsenale, słońce wpadające przez wielkie okna na drewniane stoły.
takie dni, kiedy same przyjemności, i to na dodatek niespieszne, dają dużo siły na listopadowe ciemności. ale i tak, pomiędzy bryknięciami, radosnymi podskokami i szaleństwami, chłody i szarugi już się czają. najokrutniejszy miesiąc to jednak wrzesień.
w taki dzień, kiedy cały czas jesteśmy razem, dużo się też przytulamy i tarmosimy. każde z dzieciaków ma swój, całkiem inny sposób przytulania - Nina przyciska się do nas z całej siły i natychmiast zasypuje gradem buziaków, Jasiek przytula się o wiele delikatniej, za to uwielbia poklepywać nas po policzkach. nawet kiedy w nocy idę z nim do łazienki, całkiem przez sen szuka mojego policzka, żeby pogładzić i klepnąć, kontrolnie :). każdy w swoją stronę...

10 comments:

ET said...

Czekam niecierpliwie na następne odcinki kaczej sagi . Caluski

Anonymous said...

październik i listopad bez jednego wpisu, karygodne! ;-)
a.

Anonymous said...

a tak się zawsze miło czytało

Hanna said...

To jeden z lepszych blogów na blogspocie.

Księgarnia warszawa said...

Dobry wpis. Dzięki.

Apteka kosmetyki said...

Myslę, że mój blog jest równiez fajny jak twój

Blaty kuchenne warszawa said...

Poprzedni wpis był lepszy.

Last minute Egipt said...

Ostatnio czytałam coś zupełnie innego.

BRW said...

Czekam na następny wpis.

Papier firmowy said...

Myslę, że mój blog może odpowiedzieć na twoje wątpliwości