weekend brzydki i z katarem, więc nie działo się zbyt wiele, ale oczywiście mieliśmy palmę, całkiem pokaźnych rozmiarów
czasem tatuś pomagał nieść - palmę i resztę Ninki też
a ponieważ msza na bielanach, bardzio podniosła, z chorałem gregoriańskim, uroczystą procesją i czytaniami, była imponująca, ale i sakramencko długa, zostawiłyśmy z Nin chłopców w kościele (Jaś błogo spał, a Przem słuchał pobożnie i uważnie) i poszłyśmy pozwiedzać teren przykościelny. Nin jeździła na dziku...
została łobuzerskim pomnikiem...
i uparła się, żeby zwiedzić domki pokamedulskie - niestety wszystkie zamknięte
dziś w oczekiwaniu na powrót taty Nina przelewała wodę w kubeczkach i przygotowywała się do zmywania naczyń - będziemy z niej mieli pożytek!
tymczasem Jaś powtarzał ćwiczenia których nauczyliśmy się dziś rano - już siady, choć na razie bardzo podparte, oraz wstęp do raczkowania, czyli stanie na czworakach z brzuchem niezwisającym (a czasem opartym o wałek, który znalazł się przypadkowo na pierwszym planie). a po wszystkich tych ćwiczeniach, zmęczony, z ulgą wracal do samolotowania, bardzo nieprawidłowego, ale przynajmniej opanowanego bezbłędnie
- Nina, psujesz coś?
- Taaak...
- A co?
- O, to!
1 comment:
Łobuzerski pomnik Niny- SUPER !!!
Usciski i czekamy na Was.
Post a Comment