Tuesday, October 21, 2008

październik, liście, słońce i świętowanie
















i znów fura zdjęć i czasu do opisania, zdaje się, że to przechodzi w stan chroniczny. zaczynamy od inżyniera w wersji stres-popędzamy-niebędęzbytuprzejmyaledostanętoocomichodzi. rozmowy z deweloperem...




















a potem już relaksujący weekend wrocławski - najpierw na działce u Taty, zbieranie gruszek, wybieranie szukanie zdążanie przed osami, pszczołami, trzmielami, szerszeniami i całym mnóstwem innych bzzzyków. z daleka trochę straszne, z bliska mi trudno się nie wciągnąć w podglądactwo, chociaż Przem wstrząsa się z obrzydzeniem patrząc choćby na zdjęcia. szelest liści, plamy słońca, gorączkowa krztąnina owadów, inny świat.















w niedzielę chrzciliśmy Hanię, ja o mały włos nie zostałam zastepczą matką chrzestną, ale wszystko skończyło się zgodnie z planem. mała jeszcze-nie-chrześcijanka podeszła do wydarzenia ze stoickim spokojem, żadnych protestów, byla raczej zainteresowana w sposób nader dojrzały




















potem spokojnie pozwoliła na wszystkie obrzędy















i zdjęcia w zespole większym i mniejszym














po czym razem z gośćmi pojechała do pawłowic, gdzie świętowaliśmy.















miejsce wspaniałe, dzień też - ciepło i słońce, wielkie stare drzewa, park, w środku dworek jak najbardziej na miejscu i na dodatek ładnie utrzymany. niektórzy naprawdę nie mogli usiedzieć przy stole...
































































i nie były to bynajmniej tylko dzieciaki.






































































na fotografiach nie złapaliśmy, ale dodatkową atrakcją popołudnia okazał się czający się w krzakach poszukiwacz skarbów z wykrywaczem metalu - chłopcy najpierw namówili go na spróbowanie samodzielnego badania terenu, a potem... odkryli coś, co sprawiało, że wykrywacz brzęczał i piszczał. ekscytacja sięgnęła zenitu, znalezisko okazało się niewielkie, ale przygoda - jak się patrzy. Jasiek i Nina przyglądali się z pewnej odległości, chociaż Ninę aż świerzbiły rączki, żeby też spróbować pojeździć wielkim odkurzaczem ;).
do warszawy przywieźliśmy na szczęście jesień piękną, znów chodzimy więc na dużo spacerów, jednym z przyjemniejszych jest ten powrotny z przedszkola, po nowym mieście i placu krasińskich
















ponieważ ja ostatnio miewam sporo pracy, załatwiam sto telefonow dziennie, czasem dzieci nie mogą sie doczekać obiadu. ale że są zaradne, nie umrą z głodu - ostatnio wyszukali w szafce obok kubła na śmieci stary chlebek, który zbieramy dla kaczek (na szczęście tylko twardy :). okazał się całkiem niczego sobie.
















ale ostatni weekend znow bardziej wypoczynkowy, zaprosiliśmy Janka na wycieczkę do Pułtuska, który pamiętałam bardzo przyjemnie z wizyty dawno temu z maleńką Nin. tym razem słońca było mało, i miasteczko jakby mniej urokliwe, ale i tak niepozbawione atrakcji




















mięso na straganie jakoś nas nie zachęciło, ale były i bardziej kuszące oferty














Przem z Jankiem starali się wzbudzić podziw u Nin i Jaśka, sprintując przez fontannę, która działała z przerwami















ale Nin nie takie juz rzeczy widziała ;)















potem jeszcze spacer w parku wokół domu polonii, gdzie wreszcie znaleźliśmy parę promyków - i mnóstwo cudnych klonowych liści, ulubionych Jaśka, który zbierał i rozdawał


















































































przeszliśmy też kładką nad narwią, piękne widoki na rzekę, ale chłopcy zagadani słabo zauważali okolicę






























więcej, o wiele więcej, zdjęć jest tutaj: picasaweb.google.com/kasia.kaczkowska. bez opisów i komentarzy, ale za to w wielu ujęciach!

No comments: